„Najgorszym więzieniem
jest przeszłość” ~Paulo Coelho
Wioska
Fratello,
dwadzieścia kilometrów od Climbu:
Wyspana i radosna Inez wyszła ze swojej
izby, schodząc drewnianymi schodami do głównego pomieszczenia karczmy, w której
zatrzymali się ze Stormem zeszłego wieczoru. Wszystkie sześć stolików, a także
lada przy barze były puste, lecz wszędzie roztaczał się zapach pieczonych
bułeczek. Dziewczyna od razu zrobiła się głodna, więc postanowiła przed
pójściem do pracy, zjeść śniadanie, co niestety nie weszło jej w nawyk.
Elfka usiadła przy jednym z wolnych
stolików, wpatrując się w węgielki, które właśnie dopalały się. Gdyby ktoś w
tym momencie spojrzał w jej oczy, ujrzałby polowanie na jelenia, brązowowłosą kobietę,
jadącą na białym pegazie i drzewa, przemykające po bokach. Były to jedne z
milszych wspomnień dziewczyny, dotyczące Ilis.
Ze swoich zamyśleń wyrwał ją stukot
wkładanych do szafek talerzy. Inez została powitana promiennym uśmiechem
starego mężczyzny, który pojawił się z tacą, pełną jeszcze ciepłych bułek.
Mężczyzna był z wyglądu bardzo miły.
Siwe włosy wtapiały się prawie całkiem w jego jasną cerę. Niski, zgarbiony,
lecz wiecznie uśmiechnięty barman podszedł do stolika, przy którym siedziała
jego jedyna jak na razie klientka i zagadnął wesoło:
- Dzień doberek! Piękny dziś dzień
mamy, czyż nie?
- Dobry, dobry! – odpowiedziała,
obdarzając starca promienistym uśmiechem. Niespodziewanie, przed nosem elfki
pojawił się talerz z wypiekami i filiżanka mocnej, czarnej kawy. Zdziwiona,
spojrzała na właściciela karczmy, na co ten uniósł swój kubek, mówiąc:
- Na koszt firmy!
Podziękowała skinieniem głowy, ponieważ
buzię miała już pełną jedzenia. Podczas napełniania swojego wygłodniałego
brzucha, Izi rozglądała się po pomieszczeniu.
Wymiarami mogło się pochwalić, gdyż
mieściło stoliki, krzesła, duży kominek obok niej, ladę, długą na kilka metrów,
bar zastawiony różnymi trunkami, schody naprzeciw wejścia, prowadzące do
wynajmowanych izdebek, a także upiększenia w postaci wiszących kwiatów czy
obrazów na ścianach. Inez uśmiechnęła się lekko na wspomnienie tego, jak to
miejsce wyglądało dziesięć lat temu.
Ruda skończyła jeść. Opanowało ją
błogie rozleniwienie, jednak dziewczyna nie dała mu się pokonać. Wstała, dopiła
resztki kawy i wyszła drzwiami frontowymi.
Był piękny, jesienny poranek. Niebo
nabrało kolor błękitny, a cała wioska zaczynała budzić się do życia. Co jakiś
czas można było zobaczyć jeźdźca na koniu, albo rolnika, zmierzającego na swoje
pola. W okiennicach domostw rozbłyskiwał ogień, a za drzwiami rozlegał się gwar
porannych rozmów między domownikami. Ubita wieloma kołami wozów droga usłana
była gdzieniegdzie liśćmi najróżniejszych kolorów. Szyld karczmy poruszał się
dzięki podmuchom wiatru, skrzypiąc niemile.
Inez przeciągnęła się, po czym ruszyła
na tyły budynku, gdzie nocował Storm. Delikatnie otworzyła drewniane drzwi z
kłódką, zaglądając do środka. W pierwszym boksie leżał przyjaciel dziewczyny,
który zastrzygł uszami, po czym podniósł się z siana i zapytał:
- Nie będzie ci zimno?
- Zaraz wrócę się po kurtkę –
odpowiedziała, troskliwie głaszcząc grzywę Storma. – Jak tam noc?
- Dobrze – odpowiedział, parskając i
zarzucając łbem w taki sposób, że Inez zaczęła się serdecznie śmiać. Później
jeszcze raz pogładziła pegaza po czym wyszła, najpierw wracając po kurtkę
według rady Storma. Płaszcz zostawiła w pokoju. Oplotła nim swoje torby, a
także łuk i kołczan, gdyż z takiej odległości nie była w stanie utrzymywać
zaklęcia, a nie widziało jej się tłumaczenie, dlaczego ma przy sobie łuk
legendarnej Ilis. Inez upewniła się, że wszystko jest schowane. Później ruszyła
ku innej gospodzie, w której miała sprzątać przez najbliższe kilka dni.
Szła powoli, rozglądając się to w lewo,
to w prawo, przez co zwracała uwagę przechodniów. Bransoletki na rękach
dziewczyny pobrzękiwały głośno, podczas jej dziwnych ruchów. Mijała wielu elfów
– każdy z nich miał coś podobnego w rysach twarzy. Niekiedy jakieś dziecko
wskazywało palcem Inez, mówiąc coś do swoich rodziców, jednak dziewczyna nie
zwracała na to uwagi. Przywykła do tego, że elfy komentowały między sobą to,
jak wygląda i się zachowuje. Czasem aż ją to śmieszyło, gdy dzieci podbiegały
do niej, a ich rozhisteryzowani rodzice próbowali odciągnąć je.
W końcu znalazła wielką chatę, której
szyld głosił, iż znalazła się w gospodzie „Una Carta Fortunato”*. Wzięła
głęboki wdech, po czym pewnym krokiem weszła do środka.
W pierwszej chwili pomyślała, że
przypadkiem trafiła do wielkiego domostwa jakiejś rodziny ze względu na pustkę,
która tam panowała. Lecz dziewczyna odrzuciła taką możliwość ze względu na
ilość małych stolików i bar, zza którego właśnie wyłonił się wysoki, chłopak w
kwiecie wieku. Był brunetem o ostrych rysach twarzy i pełnych, zaróżowionych
wargach, które rozciągnęły się w uśmiechu skierowanym do nowej znajomej.
- Witaj. To ty jesteś tą nową
pracowniczką, która będzie zatrudniona u tego gbura?
Inez, uznając ten komentarz za niewinny
żart, zachichotała.
- Jeśli aż tak źle tutaj jest, to może
lepiej zwieję, ile sił w nogach? – zapytała z udawanym przestrachem w głosie.
Teraz za to chłopak zaśmiał się cicho. Później podszedł do niej, wyciągnął rękę
i powiedział:
- Mam na imię Danny. Jak cię zwą?
– zapytał, cytując jedną z ukochanych
książek dziewczyny.
- Inez. Zatrzymałam się tylko na
chwilkę, by zapytać, gdzie znajdę dach nad głową? – odpowiedziała, dorównując
znajomością powieści Danny’emu.
- Dobrze trafiłaś! Jednak strzeż się,
po zmroku wychodzić na dwór! Tam czai się potwór! – krzyknął, ostatnie słowo
przedłużając i podnosząc dłonie w taki sposób, jakby chciał zaatakować Inez,
która wszystko to podsumowała głośnym wybuchem śmiechu.
- Nareszcie zatrudniono tutaj kogoś, kto
czyta odpowiednie książki! – powiedział, kładąc nacisk na słowo „odpowiednie”.
– Teraz radzę ci iść do pana Sinusa, bo inaczej nie zaczniesz zarabiać.
- Racja. Gdzie…? – zapytała,
rozkładając bezradnie ręce.
- Na górze. Pierwsze drzwi po lewej –
odpowiedział, uśmiechając się do Inez znad stołu, który właśnie czyścił.
Podenerwowana dziewczyna wspięła się na piętro i zapukała do drzwi, które
wskazał jej chłopak. Szorstki głos zaprosił ją do środka.
Weszła do pomieszczenia, spodziewając
się jakiegoś wielkiego, umięśnionego mężczyzny, z twarzą naznaczoną bliznami,
jednak widok elfa, siedzącego przed nią zdziwił dziewczynę.
Miał krótkie, czarne włosy wyglądające
tak, jakby sam obciął je przy pomocy małego noża, leżącego na biurku przed nim.
Jego zielone oczy przeszywały Inez na wylot, co aktualnie nie do końca jej
pasowało, lecz nie zaprzeczyła i nie odwróciła wzroku. Było w nim coś wyjątkowo
dziwnego. Milczenie przerwał mężczyzna.
- Witaj. To ty jesteś Inez, jeśli się
nie mylę?
- Tak, to ja. A pan nazywa się Sinus… -
dziewczyna nie dokończyła, próbując przypomnieć sobie imię swojego nowego
pracodawcy.
- Nikodem, ale mów mi po prostu Nik –
odpowiedział uprzejmie mężczyzna, uśmiechając się. – Pewnie poznałaś już mojego
pracownika, Danny’ego? – zapytał takim tonem, jakby znał odpowiedź od wielu
lat.
- Owszem – potwierdziła, po czym dodała
- Miły z niego chłopak.
- Nie zaprzeczę. A teraz chyba już
czas, byś wzięła się do roboty. Na zapleczu, zaraz za kuchnią znajdziesz
fartuch i ścierki, chyba że potrafisz gotować?
- Nie za bardzo, chociaż potrafię coś
tam zrobić – odpowiedziała elfka, lekko się rumieniąc. – Ale… Nie, jednak nie.
Mój przyjaciel mówi, że lepiej mnie do garnków nie dopuszczać i że zdecydowanie
lepiej gram na gitarze.
- A grasz? – zapytał Nik, ożywiając
się. Oczy, dotychczas niezwracające uwagi, zapłonęły żywymi ognikami.
- Coś tam gram – mruknęła niechętnie
Inez.
- Następnym razem przyjdź z gitarą!
Będziesz mogła zabawiać ludzi! – krzyknął uradowany mężczyzna, po czym dodał: -
Oczywiście, jeśli nie przeszkadza ci to. Dobra, dość gadania! Trzeba pracować!
***
Zadowolona z dnia dziewczyna wbiegła do
swojego pokoiku i rzuciła się w stronę łóżka. Zaraz wyjęła spod niego granatowy
pokrowiec, po czym odpięła go szybkim, zdecydowanym ruchem. Podniosła wieko,
oświetlając niebiesko – czarną gitarę akustyczną. Delikatnie ją podniosła, po czym
zarzuciła sobie na ramię, z kieszeni spodni wyjmując żółtą kostkę do gry na tym
instrumencie.
Wychodząc, Inez obejrzała się za
siebie, sprawdzając, czy wszystko, co byłoby ewentualnie potrzebne, zabrała ze
sobą. Oczywiście nie mogło się obejść bez powrotu po śpiewnik. Później
dziewczyna zamknęła drzwi i zeszła powoli na dół, wciąż rozmyślając nad tym, co
dojrzała w oczach Danny’ego.
Gdy niosła tacę z jedzeniem, ktoś
zawołał ją, chcąc prosić o dolewkę napoju. Odwróciła się i natknęła się na
pożądliwe spojrzenie barmana. Zarumieniła się i więcej nie odważyła spojrzeć w
jego oczy.
Była zaskoczona. Owszem, wiedziała o
atutach swojego wysportowanego ciała, jednak jeszcze nikt tak otwarcie w nią
się nie wpatrywał. W dodatku z takim pożądaniem. Inez odrzuciła od siebie myśl
o okropnych wyobrażeniach Danny’ego na jej temat i rozejrzała się po
pomieszczeniu.
Karczma dudniła różnymi odgłosami. Ani
jeden stolik nie był wolny, co nie sprzyjało planom elfki. Rozejrzała się,
szukając przynajmniej jednego, pustego miejsca. W końcu udało jej się znaleźć
odpowiedni stolik, przy którym siedział jedynie jakiś chłopak, odwrócony
przodem do okien. Podeszła do niego i zapytała niepewnym głosem:
- Mogę się dosiąść?
Elf odwrócił się do Inez przodem.
Przestraszyła się, patrząc w nieobecny wzrok nieznajomego, który skinął tylko
głową, ponownie odwracając spojrzenie. Kobieta tylko wzruszyła ramionami, po
czym przeszła do strojenia instrumentu. Kiedy uznała, że może zaczynać grę,
otworzyła śpiewnik na piątej piosence, którą poznała od gospodyni pewnego baru
w Górach Teorskich. Zatytułowana była: „ Noce
i dnie ”.
Zagrała wstęp, a w pomieszczeniu
zrobiło się cicho. Wszyscy goście zwrócili się w stronę dziewczyny, która jakby
tego nie zauważyła. Śpiewała od bardzo dawna i przywykła do tego, że wszyscy
obecni będą się gapić. Dlatego też uparcie wpatrywała się w tekst. Przegrała
zwrotkę, po czym zaśpiewała:
„
Całe noce i dnie, widzę twoją twarz
Całe
noce i dnie w mojej pamięci trwasz.
Przy
życiu miłość podtrzymuje mnie ta
Która
będzie już wiecznie trwać…”
Urwała, gdyż zawiódł ją głos. Elfy zebrałe
w karczmie nie zauważyły tego drobnego zawodu, zaczęły gromko klaskać, po czym
jeden z nich, siedzący w „pierwszym rzędzie” zapytał:
- Skąd znasz tą pieśń?
- Pewna gospodyni krasnoludzka nauczyła
mnie grać tą piosenkę, kiedy przejeżdżałam przez Góry Astroyskie –
odpowiedziała uśmiechnięta elfka, po czym zaczęła grać dalej.
Minuty mijały, umilane piosenkami
takimi jak „Podmuch wiatru” albo „Dom malowany”. Elfy kochały muzykę,
dlatego z takim uwielbieniem przesiadywali wieczorami w barach, gdzie można
było spotkać muzyków czy bajarzy. Inez dobrze o tym wiedziała i wykorzystywała
to bardzo skrzętnie. To był jeden z wielu sposobów na zarabianie, jakiego
stosowała. Tym razem znów podziałało. Do niewielkiego, pustego kufla
powędrowało kilkanaście złotych nergli, głównej waluty w ich świecie. Wreszcie
małe elfie dziecko podbiegło do dziewczyny i zapytało:
- Zaśpiewasz jakąś kołysankę? Albo
balladę?
Inez nie mogła się oprzeć prośbie, więc
skinęła głową, po czym zaczęła szukać jakiejkolwiek spokojnej piosenki w swoim
wypchanym po brzegi śpiewniku. Znalazła jedną, ale nie była pewna, czy
wspomnienia z nią związane pozwolą jej zaśpiewać chociaż refren. Bała się, że
zawiedzie, a elfy tym razem to zauważą. Wreszcie przemogła się i zaśpiewała
kojącym głosem:
„Próbowaliśmy
iść razem
Ale
noc stawała się coraz ciemniejsza.
Myślałam,
że jesteś przy mnie,
Ale
kiedy wyciągnęłam rękę, Ciebie już nie było.
Czasami
słyszę jak mnie wołasz z jakiegoś zaginionego i odległego wybrzeża.
Słyszę,
jak delikatnie płaczesz za tym, jak było wcześniej…” **
Nagle zdziwiona stwierdziła, że razem z
nią śpiewa ktoś jeszcze. Zdarzało się to czasem, jednak tym razem rozpoznała głos,
nie mogła jednak przypisać go do nikogo z zapamiętanych jej osób. Rozejrzała
się, nie przerywając piosenki, lecz nie mogła wyłowić z tłumu śpiewaka.
Wreszcie gitarzystka spojrzała w stronę okna.
A przy nim siedział mężczyzna, ten,
który miał tak zamglony wzrok. Tylko, że teraz uśmiechał się szeroko, śpiewając
wraz z Inez.
Pałac
Królewski, miasto Bluette
Wysoka, czarnowłosa kobieta z opartymi
o framugę okna łokciami wpatrywała się w las, którego barwy idealnie zlały się
z barwami zachodzącego słońca. Komnata była wykonana w typowo elfickim stylu, z
delikatnymi rzeźbieniami na wielkich białych drzwiach prowadzących do salonu.
Na suficie zawieszonymi wysoko w górze namalowano wzrastające drzewo. W rogu,
niedaleko od kominka, stało łoże dla dwóch osób, wtedy puste.
Elfka powinna być teraz na kolacji w
jadalni na dole, jednak nie zaprzątała sobie tym myśli. Trzydziestosześciolatka
wciąż rozpamiętywała ten dzień.
Nadal, po szesnastu latach życia z tą
świadomością nie mogła sobie wybaczyć tego, że porzuciła swoją córeczkę.
Wiedziała jednak, że jej dziecko żyje gdzieś, daleko od kłopotów, zmartwień i
problemów. Czuła jej obecność gdzieś, jednak nie potrafiła sprecyzować gdzie. Załamywało
ją to, że uległa strachowi i oddała ją, ze względu na przepowiednię.
Całe swoje życie pragnęła mieć córkę, a
wtedy, kiedy jej marzenie się spełniło, rozkazała ją zabić. Dlatego była
wdzięczna Ilis, że znachorka tego nie zrobiła. Wciąż marzyła o tym, że któregoś
dnia jej córka powróci do Aleam Castir i wraz ze swym bratem będzie rządzić ich
podwładnymi.
- Pewnie lepiej jej będzie bez nas –
mruknęła do siebie elfka, siadając w wysokim fotelu ustawionym przed kominkiem
i spoglądając w tańczące ognie.
Takie dni jak te były dla niej ogromnym
bólem, dlatego że to właśnie jesienią poczęła dziewczynkę i to wtedy też ją
oddała. Zawsze nękały ją w tym czasie wspomnienia, więc gdy nie miała jakichś
ważnych spotkań nakładała zieloną, długą suknię i czarne włókno, którym się
przepasała. Czerń była oznaką utraty, a zieleń – dogłębnej miłości.
Mozaika na podłodze odbijała słabą
poświatę, jaką dawał ogień, tworząc na twarzy królowej świetlisty wzorek.
Kobieta uniosła otwartą dłoń i szepnęła:
- Scintila
hyacintho.
Płomyk pojawił się na ręce królowej. Ta
rozprzestrzeniła go po całym swoim ciele, a także po fotelu. Marzyła, by
spłonąć i nie czuć już wyrzutów sumienia spowodowanych porzucenie swojego
dziecka. Chciała się od tego odciąć raz na zawsze. W jej mniemaniu na to były
dwa sposoby: albo przeprosić swoją córkę i przyjąć ją do pałacu, albo umrzeć.
Ciszę, którą zakłócał tylko trzask
płomieni przerwały szybkie kroki na korytarzu. Kobieta cofnęła zaklęcie i
spojrzała w stronę drzwi w tym samym momencie, w którym jej mąż wszedł do sali.
Miał krótko ostrzyżone blond włosy i niebieskie oczy, które w blasku bijącym od
kominka nie było dokładnie widać. Był widocznie wściekły i równocześnie
przerażony, co rzadko mu się zdarzało. Stanął przed swoją żoną i wyszeptał:
- Siencur dowiedział się o Inez.
Cervisa zerwała się na równe nogi i
wybiegła z pokoju, ruszając ku sypialni swojego syna. Secur odetchnął, po czym
przywołał do siebie jednego ze strażników, ukrytego poza kręgiem światła.
- Prześlij wiadomość do specjalnej
grupy, żeby przyśpieszyli swoje działania. I pamiętaj, Cervisa nie może się
dowiedzieć o tym pościgu.
Gdy tylko młodzieniec zniknął w
korytarzu, którym jeszcze przed chwilą biegła jego żona, Secur zapadł się
głęboko w drugi z foteli.
Męczyła go nieudolność jego
podwładnych. Czy to takie trudne,
odnaleźć jedną, zbłąkaną elfkę? – pomyślał, splatając palce naprzeciw
swoich oczu. Zaczął rozmyślać o tym, że zrobił wszystko, by nie powtórzyła się
sytuacja podobna do tej sprzed szesnastu lat, a mimo to znów coś szło nie po
jego myśli. Wiedział, że Inez potrafi się ukrywać, jednak wątpił w to, że umie
robić to aż tak dobrze. Nie było to możliwe. Ten dzieciak nie był na tyle
dobry, by zniknąć w wieku lat trzynastu i ukrywać się bez echa przez kolejne
trzy lata.
Żałował jednej rzeczy wobec jego córki,
którą przestał uznawać po narodzinach. Żałował, że nie zabił jej własnoręcznie.
Wtedy mógłby uniknąć spełnienia przepowiedni, która krążyła przez wieki wśród
elfów.
„Dziecko zrodzone dwudziestego dnia
październikowego
Wśród wież pałacowych płacząca.
Włosów kolor jednolity z roku porą.
Ona poprowadzi ostatnią wojnę naszego
rodu,
Ona jest zapowiedzią krwi i śmierci
żniw.
Ona ma nosić w swym łonie smocze
dziecko.
Jej oczy zabłysną białym światłem,
A duchy obdarują ją białym kosturem
By śmierci mogła towarzyszyć w długim
korowodzie.”
Były to słowa Dziecka Duchów,
ostatniego w pierwszej erze. Określeniem „Dziecko Duchów” nazywano elfy, które
otrzymywały kostur z białego dębu, drzewa, którego ostatni przedstawiciel
spłonął w połowie pierwszej ery. Uznawano, że taki elf jest prowadzony przez
legendarną Radę Duchów, czyli mistyczne, pośmiertne zebranie mędrców z całego
świata. Opowiadało o tym wielu elfów, którzy zapadli w stan pomiędzy życiem, a
śmiercią. Dziecko Duchów posiadało również niesamowite zasoby mocy, dlatego tak
trudno było je zabić.
Toteż w dwa tysiące sto
siedemdziesiątym drugim roku pierwszej ery rozpętało się piekło w postaci
wielkiej, krwawej wojny z rasą nazwaną „ludźmi”, tuż po morderstwie chłopczyka z
białym kosturem.
Secur otrząsnął się z rozmyślań, gdyż
strażnik powrócił, żeby powiadomić go, że ma on gościa. Król podniósł się by
ujrzeć umorusanego członka królewskiego patrolu, tego, któremu zlecił
odnalezienie Inez. Widać było, że przebył długą drogę.
- Królu – ukłonił się szybko. – Znaleźliśmy
ją.
- Gdzie? – zapytał lodowatym tonem,
dzięki któremu wszystkim wydawało się, że brakuje mu uczuć.
- W okolicach Fratello – odpowiedział
chłopak, pochylając głowę. Włosy zasłoniły mu twarz. – Co mamy z nią zrobić?
- Weź posiłki i ją zabij.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* „Pod szczęśliwą kartą”
** Tekst jest autentyczną piosenką
zespołu Red – Hymn for The Missing, przetłumaczoną na język polski
Przeczytałabym, ale szablon się przebija przez tło i moje oczy tego nie wytrzymują -.-
OdpowiedzUsuńPS. Wyłącz łaskawie antyspam
Wedle życzenia, nowy, piękny szablon, antyspam wyłączony.
Usuń