piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 2 „Polowanie”

„Lecz nie wiedzą o tym, że najgorzej w życiu to samotnym być…” ~Ryszard Riedel


Trzy lata później

Las na obrzeżach miasta Climb:

Mała, młoda sarna przechadzała się po leśnej polance, od czasu do czasu zatrzymując się by spojrzeć na otaczający ją las. Dotarła do jeziorka, którego woda była przezroczysta niczym łza. Zwierzątko zaczęło wolno pić, przymykając przy tym prawie całkowicie swoje czarne ślepia. Jej sierść świeciła w świetle jesiennego słońca, ukazując unoszące się i opadające ciało.
Nagle szybko uniosła głowę, czujnie nastawiając swoje brązowe uszy, w poszukiwaniu sprawcy złamanej gałązki. Nie mogła jednak dostrzec wysokiej, smukłej blondynki, która właśnie celowała w zwierze swoją strzałą o niesamowicie cienkim grocie. Naciągnęła cięciwę i pewna tego, co robi, wystrzeliła w stronę sarny, która, słysząc świst pocisku rozcinającego powietrze, zaczęła uciekać.
Elfka ruszyła zaraz za nią na swoim kudłatym kucyku. Utrzymując się jedynie dzięki sile nóg, wystrzeliła kolejne trzy strzały, które pomknęły z niesamowitą szybkością, wszystkie trafiając zwierze, nie zabiły go jednak, tylko powaliły na ziemię.
Blondynka podjechała do swojej zdobyczy, zsiadła z konia, kucnęła przy sarence i wymamrotała pod nosem jedno z zaklęć śmierci:
- Gratia mortem.
Zadrżała delikatnie, czując ulatujące życie zwierzątka, jednak już po chwili przypomniała sobie, że w ten sposób ukróciła jego męki.
Dziewczyna przywiązała truchło do siodła, po czym odjechała, kierując się do swojego miasta. Z każdym przebytym na siwym kucyku metrem drzewa stawały się coraz mniejsze, a także rosły coraz rzadziej. Wreszcie końskie kopyta zadudniły o ubitą drogę.
Skupiona na swoich myślach elfka rozejrzała się, uśmiechem witając swoje miasto. Swój dom.
Małe domki zbudowane z drewnianych bali, z dachami pokrytymi słomą wyglądały urokliwie na tle jesiennych drzew. Przez drogę co jakiś czas przemknęło jakieś dziecko, śmiejąc się głośno, jednak nie na tyle głośno, by przekrzyczeć gwar zalegający w centrum miasta. Elfka skrzywiła się nieco. No tak, przecież dziś Dzień Targowisk - pomyślała.
Dzień Targowisk był wyjątkowy ze względu na przybyszy z tej okazji. Zjeżdżali się tam kupcy z całego Królestwa Elfów i z Królestwa Krasnoludów. Smoki także wykorzystywały ten czas jak należy. W te dni można było zobaczyć pokazy mocy smoków bądź feniksów, chociaż te rzadko pozwalały sobie na zaprezentowanie swoich umiejętności.
Zza jednego z domków ustawionych rzędami wzdłuż drogi wybiegła trójka dzieci.
- Arianna! Arianna! Co dzisiaj upolowałaś? – zapytały, podbiegając w jej stronę.
- Zobaczcie sami – odpowiedziała, uśmiechając się do młodych elfów i wskazując im tył siodła. Chwilę później usłyszała pomrukiwania zdziwienia, ale także i radości.
- A upolujesz mi kiedyś zajączka? – zapytała najmłodsza z grupy brunetka z niebieskimi oczami. Jej włosy opadały kaskadą na ramiona, dzięki czemu dziewczynka była jeszcze ładniejsza.
- Hm… Dlaczego nie? – odrzekła blondynka, puszczając elfce oczko, na co ta zareagowała radosnym uśmiechem. Pożegnawszy się z nimi, ruszyła dalej. Kochała dzieci. Marzyła o założeniu dużej rodziny. Sama nie miała rodzeństwa, co uważała za pokaranie. W zamyśleniu pogładziła swój łuk.
- Ana!
Dziewczyna rozpoznała z daleka wołającą postać. Była to jej koleżanka, Amerisa. Popędziła lekko kuca, by szybciej zbliżyć się do pulchnej osóbki.
- Ana, dzisiaj Dzień Targowisk, a ty na polowaniu? Zlatują się wszystkie smoki! – krzyknęła rozgorączkowana blondynka.
- Wiem, wiem. W takim razie, Riso, co ty tu jeszcze robisz? – odpowiedziała pytaniem Arianna, przystając koło koleżanki.
- Mam dla ciebie wiadomość od ojca Wessa – odrzekła, podając Anie list. – To ja już lecę! Papa!
Łuczniczka pomachała jej na pożegnanie i spojrzała na tekst zapisany pochyłym pismem.
„Nimesis wyzdrowiała, możecie z Wessem iść na Dzień Targowisk” – brzmiała treść. Arianna uśmiechnęła się szeroko i popędziła swojego kuca.
W jeszcze lepszym niż wcześniej humorze wkroczyła w centrum targów. Niesamowity huk ogłuszył elfkę, więc jak najszybciej chciała wydostać się na pola uprawne, gdzie właśnie zmierzała. Jakimś cudem przebrnęła przez targujących się krasnoludów bez uszczerbku na zdrowiu. No, może nie wliczając w to uszu.
Za jednym z ostatnich bogatszych domów skręciła w lewo, jak jej już weszło w nawyk. Ujrzała rozległe pola, a na nich pracującego młodzieńca.
Był wysokim, smukłym i barczystym blondynem, zawzięcie pracującym przy swoich roślinach. Całą uwagę skupił właśnie na tym, nie zauważając przyjazdu swojej przyjaciółki. Przepocona koszulka przykleiła się do jego ciała, zarysowując mięśnie. Dziewczyna przyjrzała się swojemu przyjacielowi.
Był bardzo przystojny. Wiele dziewczyn w jego wieku wzdychało za nim, jednak na nim nie robiło to wrażenia. Wyjątkowy – tak można go było określić, bo dla niego liczyło się uczucie, nie wygląd czy przeszłość. Za to dziewczyna go sobie ceniła.
Arianna zsiadła z Petra i na palcach zakradła się zaraz za chłopaka. Kiedy była dość blisko, krzyknęła:
- Buuu!
Jej przyjaciel podskoczył ze strachu i zaskoczenia, po czym odwrócił się, piorunując blondynkę wzrokiem brązowych oczu.
- Czy mogłabyś następnym razem uprzedzić mnie, nim moja dusza postanowi zwiać na drugi koniec świata? – wycedził przez zaciśnięte zęby, by po chwili wraz z przyjaciółką wybuchnąć gromkim śmiechem.
- Arianna, dostałaś mój list? – zapytał ojciec Wessa, niezauważenie pojawiając się koło nich. Kiedy spojrzało się krytycznym okiem na dwójkę elfów, można było stwierdzić, że są jak dwie krople wody. Tak samo rozczochrane włosy, smukły nos, pełne, różowe wargi. Tylko wzrost był tutaj różnicą, gdyż Wess był odrobinę wyższy.
- Owszem. Mam dla waszej rodziny również coś z dzisiejszego polowania – odpowiedziała, podając mężczyźnie dwa skórzane worki, w których można było znaleźć cztery króliki i dwie kuropatwy. Delikatny uśmiech zabłądził na twarzy elfa, odrzekł:
- Dziękujemy za tak chojny dar. A ty, Wess, na co czekasz? Przebieraj się i nie chcę cię tu widzieć aż do zachodu! – krzyknął ponaglająco na swojego syna, który właśnie pędził rozradowany do swojego domu.
Po jakimś czasie wrócił, ubrany w spodnie i koszulę ze zwiewnej, kremowej tkaniny, więc oboje ruszyli wpierw do dworu rodziców Any, żeby ta mogła zostawić swoje zdobycze i Petra. Kiedy wróciła, przyjaciele ruszyli w stronę jednego z klifów, nad którym lubili przesiadywać po ciężkim dniu pracy.
Obijające się o brzegi skał fale morskie i ich szum były naprawdę odstresowujące. Zwłaszcza przy akompaniamencie fletu Arianny. Tych dwoje nie potrafiło sobie wymarzyć lepiej spędzonej razem chwili.
Kiedy dotarli na skraj lasu, Wess usiadł na czarnym głazie i zamyślonym wzrokiem spojrzał w dal. Przypatrywał się kilkumetrowym falom, rozbijającym się przy plaży, gdzie swoje umiejętności pokazywali Mistrzowie Żywiołów. Chłopak wpatrywał się w wielkie kule ognia, tkane przez jednego z elfów.
- Co cię dręczy? – zapytała dziewczyna, siadając koło niego.
- Ostatniej nocy śniła mi się rudowłosa elfka, jadąca na białym pegazie pośród drzew. Zwierze przypominało mi Storma, czyli opiekuna Ilis. Ona płakała – mruknął w odpowiedzi, patrząc na fale morskie.
Ilis była bardzo znaną znachorką z wioski Elesna, a także wyśmienitym magiem. Wiadomość o jej śmierci trzy lata temu spiorunowała całe miasto, ponieważ miała ona wyjątkowe uzdolnienia. Nic jednak nie było wiadomo o jej pegazie.
- Myślisz, że to może być kolejna wizja? – Strach dźwięczał w głosie An bardzo wyraźnie.
- Obawiam się, że tak.


Las Poena, miejsce śmierci Ilisy:

Łzy, które spływały po policzkach wysokiej, rudej elfki były pełne smutku, bólu i rozpaczy. Inez klęczała przy dębie, patrząc na drzewo, które zasiliła siłami swojej opiekunki.
- Wiesz, Storm – zaczęła, uśmiechając się gorzko do swojego przyjaciela – ona zawsze tego chciała. Ile razy z nią rozmawiałam, powtarzała, że chce pomóc, nawet po śmierci…
Głos dziewczyny załamał się, a ona skuliła się, łkając. Ilis była dla niej matką. Ruda zawsze tak o niej myślała, gdyż tylko dzięki niej żyła.
Pegaz niechętnie szturchnął łbem ramię Inez, mówiąc:
- Musimy ruszać.
Elfka wstała z klęczek. Pogłaskała Locus Mortem i powoli wsiadła na Storma.
- Masz rację.
Zwierzę ruszyło na północ, chcąc oddalić się od miasteczka, w którym mieszkali przez trzy lata. Zdecydowanie za długo.
- Gdzie teraz? – zapytał, chcąc wiedzieć, do jakiego miasta ma zmierzać.
Życie tej dwójki nie było łatwe. Ilis nie pozwalała im zatrzymywać się w jednym miejscu dłużej niż na rok. To była żelazna zasada, której cała trójka przestrzegała. Po śmierci maga, Inez zaczęła ignorować plany swojej opiekunki. Skutki mogły być katastrofalne, gdyby nie Storm.
- Jedyne większe miasto, jakie nam pozostało. Climb – odpowiedziała, odchylając głowę do tyłu.
Jechali tak przez kilka długich minut, w zupełnej ciszy. Później odezwała się elfka:
- Co się tam wydarzyło? Przecież ja tylko uratowałam to dziecko! Czy to aż tak złe? – mruknęła pod nosem, przypominając im wydarzenie w Terrze. Pegaz westchnął ciężko, po czym zapytał:
- Pamiętasz dokładnie, co tam zaszło? Co do sekundy?
- Oczywiście! – krzyknęła, po czym przelała wspomnienie do umysłu Storma poprzez więź, jaka powstała między ich umysłami po śmierci Ilis.
 W jego świadomości pojawiła się scena, w której Inez siedzi przed gospodą „Grot Strzały”, czyszcząc swoją pelerynę. Nagle rozległ się krzyk dziecka. Dziewczyna zerwała się na równe nogi i popędziła w stronę hałasów.
Ludzie rozbiegali się w popłochu, uciekając przed, jak się okazało, wielkimi, zielono-szarymi stworami. Były to Cantu, potwory, które od wieków napadały na elfickie miasta i wioski.
Kilka z nich ustawiło się kołem wokół małego, elfiego dziecka z brązowymi włosami, trzymającego swoją przytulankę. Jeden z Cantu uniósł swoją broń, z zamiarem zabicia chłopczyka.
Reakcja Inez była natychmiastowa.
Wyciągnęła przed siebie lewą rękę, mruknęła pod nosem nieznane nawet jej słowa, po czym wielki piorun wystrzelił z palców, zabijając wszystkie stwory. Oczy dziewczyny błysnęły przy tym niesamowitym blaskiem, a tatuaż pegaza na przedramieniu zapłonął ogniem na kilka sekund.
- To ona! – krzyknęła matka dziecka, wskazując na Inez palcem, drżącym ze strachu. – Straże! Straże!
Storm w tym momencie stanął przy elfce, by chwilę później pędzić przez lasy, z nią w siodle.
- To teraz pomyśl. Znałaś zaklęcie dziwne, niebezpieczne i użyłaś go pośród elfów. Każdy chyba wystraszyłby się, widząc dziewczynę ciskającą piorunami ot tak – wyjaśnił spokojnie pegaz.
- Taak… Chyba masz rację. Ale o co chodziło tamtej kobiecie, kiedy krzyknęła „To ona!”, to ja już nie wiem – mruknęła, ponownie odchylając głowę do tyłu i patrząc na baldachim liści.
Niebo pomiędzy nimi stawało się coraz ciemniejsze, więc Inez zaproponowała postój. Storm przystał na taką propozycję z wyraźną ulgą. Po porannym sprincie potrzebował trochę odpocząć.
Po zjedzeniu kolacji, elfka mruknęła, zaniepokojona:
- Cały dzień wydawało mi się, że ktoś nas obserwował…
- Ja pierwszy obejmę wartę. – Pegaz zwrócił się tyłem do namiotu, bacznie obserwując okolicę swoimi ciemnoniebieskimi oczami.
- Jak chcesz. – Dziewczyna ziewnęła przeciągliwie, po czym weszła do namiotu, mówiąc po drodze „Dobranoc”, a już chwilę później można było usłyszeć szelest liści, na których legła wyczerpana, układając się do snu.
Kiedy pierwsze gwiazdy pojawiły się na niebie, Storm jęknął cichutko:
- Ilis, dlaczego akurat teraz musiałaś ją zostawić? Ona wciąż cię potrzebuje… I ja też…
Już po chwili położył łeb na przednich kopytach, czujne rozglądając się wokoło. Nie mógł jednak dojrzeć trójki królewskich strażników, chowających się za pniami drzew. Jeden z nich przywołał resztę do siebie. Gdy wiatr zaszeleścił w opadłych liściach, mruknął cicho:
- Murum sonoruom.
Zaklęcie zagęściło lekko powietrze wokół patrolu, tworząc dźwiękową ścianę, dzięki której przywódca eskapady mógł normalnie rozmawiać bez zagrożenia wykrycia.
Mimo to dopowiedział jeszcze jedno zaklęcie, posyłając je w stronę pegaza i elfki.
- Furtim.
Później zwrócił się do niskiego, chudego chłopaka:
- Biegnij do Terry i stamtąd weź konia. Później pędź do króla i zapytaj, co z nią zrobić. Nie ważne, jakimi środkami, ale musisz dojechać tam najpóźniej za trzy dni.
Instruowany chłopak kiwnął głową i odsunął się od swoich dotychczasowych towarzyszów, by rzucić na siebie kilka rodzajów czarów.
- Extract potentatem herba, Revellie totalius, Necappareant.
Po chwili zniknął im z oczu. Zdradziło go jedynie szeleszczenie zdeptanych liści. Dowódca chciał już zdjąć czary, jednak nie zrobił tego, gdyż jego partner zapytał:
- Jak myślisz, co będziemy zmuszeni zrobić?
Elf spojrzał w stronę namiotu i zamyślił się.
- Prawdopodobnie – zaczął powoli – będziemy musieli ją złapać albo zabić.
- Jaka szkoda – mruknął niższy rangą. – Z jej ciała można by zrobić niezły pożytek...
- Wracaj na stanowisko – odpowiedział lodowato mężczyzna, zdejmując zabezpieczające czary. Sam ponownie skrył się za pniem drzewa, skupiając się na pegazie, który musiał przysnąć, gdyż miał zamknięte powieki.
Cała noc minęła we względnym spokoju.
Gdy dziewczyna się obudziła, ujrzała słoneczne promienie prześwitujące przez wejście do namiotu. Zazgrzytała zębami, gdy zrozumiała, że Storm nie raczył obudzić jej na zmianę warty. Mimo to nie skomentowała tego, nie chcąc zaczynać dnia od kłótni.
- Dzień dobry – przywitała się, wypełzając z namiotu i przeciągając się. – Piękny dzisiaj poranek.
- Dokładnie – rzucił pegaz, podnosząc się z ziemi. Podszedł do Inez i trącił ją. – Śniadanie.
- Dobrze, mamo – zażartowała, sięgając do swojego plecaczka i wyciągając z niego jabłko.
Szybko złożyli swoje rzeczy i zatarli wszelkie ślady ich obecności. Inez rzuciła do Stroma:
- Idę rozprostować nogi.
Ruszyła między drzewa. Kiedy jej przyjaciel narobił hałasu liśćmi, szybko mruknęła:
- Invenire amet.
Przekręciła głowę, jak gdyby chciała spojrzeć za siebie. Tak naprawdę spoglądała na swój tatuaż, którego końcówki zaświeciły słabym światełkiem. Dziewczyna przeszła jeszcze kawałek, a później wróciła do swojego pegaza. Wsiadła na niego i pochyliła się lekko.
- Ktoś tu był – wyszeptała ledwo słyszalnie. Storm zareagował bardzo spokojnie.
Ruszył do przodu, obmyślając plan pozbycia się ogona.
- Będziemy musieli zatrzymać się w Fratello, kończą nam się zapasy – zaproponował, zarzucając łbem.
- Masz rację. Powinniśmy dotrzeć przed zachodem słońca – zgodziła się dziewczyna, bawiąc się grzywą Storma.
Nieuwaga jednego ze strażników, podążających za nimi okazała się kluczem do rozwiązania problemu. Elf wpadł w głęboki dół i syknął z bólu.
- Teraz!
Pegaz momentalnie rozwinął skrzydła i wzbił się w powietrze, Inez zaś chwyciła w dłonie cały ich dobytek, pochyliła się nad nim i, używając ogromnych zasobów magii, wyszeptała:
- Levitatem.
Przedmioty momentalnie zmniejszyły się do wielkości kostek do gier, jednak miało to swoją cenę. Przed oczami Rudej zatańczyły gwiazdy, a ona sama puściła siodło, siedząc w nim niczym laleczka.
- Inez! – warknął Storm. – Odpuść kilka bagaży i miejże siły, żeby nie spaść w dół!
- Nie trzeba... Już jest w porządku – odparła słabo elfka, zaciskając mocniej dłonie na oparciu dla rąk. – Wyląduj przed Fratello, wioska ma już założone czary ochronne – dopowiedziała, zapatrując się w szare chmury stopniowo zasłaniające niebo.
- Musisz nabrać sił przed lądowaniem. Mimo wszystko jest to dość długi dystans, a ja dawno nie latałem. Możliwe, że będziesz musiała ratować nas przed bliskim spotkaniem z ziemią – odezwał się po chwili pegaz.
Inez zauważyła, że jej przyjaciel oddycha coraz ciężej. Szybko zdjęła zaklęcie z mereo i wpakowała go sobie do ust. Czerwony owoc miał gorzkawy posmak, jednak już po chwili dziewczyna poczuła, że zapasy jej siły uzupełniły się w pewnym stopniu.
- Ląduj – nakazała, wyjmując nogi ze strzemion.
- Nie, dam radę! – zaprotestował Storm, machając mocno skrzydłami.
- A później nie będziesz w stanie iść! Ląduj! – syknęła mu do ucha, stając na siodle. Pegaz nie usłuchał dziewczyny. Zirytowana Inez przyłożyła rękę do tatuażu i mruknęła:
- Doigrałeś się.
Wbiła paznokcie w obrazek aż do krwi. Storm zarżał z bólu, po czym zaczął powoli spływać w dół. Ruda wyczekała na odpowiedni moment, by zeskoczyć z siodła. Przeturlała się bokiem, po czym błyskawicznie zerwała się na równe nogi i zakręciła się z wyciągniętymi dłońmi, szepcząc:
- Pulvino ael!
Później z nienaturalną zwinnością odskoczyła na bok, a w miejscu, w którym stała jeszcze przed chwilą, wylądował Storm. Zamiast uderzyć w glebę, zawisnął kilka centymetrów nad nią, by później Inez mogła powoli położyć go na ziemi. Potem cofnęła zaklęcie i dopadła do przyjaciela, chcąc obejrzeć rany, jakie zadała mu poprzez łączącą ich więź. Żałowała tego, jednak nie miała innego wyjścia.
- Wybacz mi, Storm, ale musiałam – jęknęła cicho, lecząc jednocześnie niewielkie ranki na ciele pegaza.
- Przestań, zachowaj siły na później – odpowiedział, odpychając ją kopytem. – Cofnij zaklęcie, jestem w stanie ponieść bagaże.
Dopiero, gdy jej przyjaciel o tym wspomniał, elfka przypomniała sobie o zaklęciu, które wciąż nadwyrężało jej siły. Otworzyła pięść i przechyliła dłoń, jednocześnie przerywają przepływ magii. Torba oraz kilka innych pakunków momentalnie wróciło do pierwotnej wielkości. Zarzuciła sobie na plecy dwa plecaki, a torbę chwyciła w dłoń. Sprawdziła jeszcze, czy jej łuk i strzały oraz gitara nie powróciły do pierwotnego stanu.
Gdy zorientowała się, że zaklęcie wciąż działa, odwróciła się do Storma, który zdążył już podnieść się z ziemi i otrzepać z kurzu.
- Idziemy? – zapytała, głaszcząc go po głowie.
Pegaz z cichym parsknięciem pociągnął za jedną z toreb i zwinnym ruchem zarzucił ją sobie na plecy. By uniknąć bezsensownych protestów ze strony Inez, ruszył przed siebie, zostawiając ją w osłupieniu za sobą.


Ze śmiechem dogoniła swojego przyjaciela i razem dotarli do obrzeży Fratello. Na skraju lasu napotkali oni dwójkę rosłych strażników. Po krótkiej rozmowie i kilku pytaniach dotyczących ich drogi, oboje wkroczyli na teren zabezpieczony zaklęciami.
Inez odetchnęła z ulgą. Teraz przynajmniej nie jesteśmy aż tak zagrożeni, Cantu się nie pojawią – pomyślała, patrząc z ukosa na pegaza. Był bardzo zmęczony, ciężko oddychał. Położyła dłoń na jego boku i za pomocą więzi przesłała mu trochę sił. Została przez to obdarowana zirytowanym spojrzeniem, które jednak zignorowała. Była w stanie oddać tę niewielką część energii, więc się nie wahała.
Dotarli do niewielkiej gospody, gdzie postanowili przenocować. Storm został w stajni przylegającej do budynku, zaś Ruda przeszła się dalej, chcąc znaleźć pracę na kilka następnych dni. Sakiewka z pieniędzmi stawała się coraz lżejsza, zaczęło ją to niepokoić.
Ruszyła przed siebie ubitą ścieżką. Szare chmury zaczynały się kłębić, zerwał się chłodny wiatr. Mimo to elfy ciągnęły w różne strony, przed oczami non stop przemykały jej postacie w brązowych i szarych strojach. Zawsze interesowało ją, czemu jej pobratymcy nie nałożą czegoś żywszego, tak jak ona. Ruda spojrzała na swoje ubranie. Zielony nie jest chyba jakoś specjalnie odstraszającym kolorem?
Uwagę Inez przykuł wielki napis: SZUKAMY PRACOWNIKA w oknie baru. Zdecydowana weszła do środka i rozmówiła się z jednym z barmanów, zostawiając mu informację dla pracodawcy, że następnego dnia przyjdzie na rozmowę. Później wyszła z budynku i zaczerpnęła świeżego powietrza. Postanowiła przejść się przed powrotem do gospody, w której miała zamiar nocować.
Przechadzając się główną drogą wioski rozmyślała o tym, jak długo mogą wraz ze Stormem pozostać we Fratello. Bała się dłuższych postoi po tym, co wydarzyło się w Terrze. Nienawidziła swojej głupoty za to, jak naraziła swojego przyjaciela i siebie na niebezpieczeństwo.
Wiedziała od urodzenia, że jest zbiegiem, że powinna ukrywać swoją tożsamość przed strażnikami, jednak nie miała pojęcia, dlaczego. Była w końcu tylko dzieckiem, szesnastolatką. Niczego nie była w stanie wyciągnąć z Ilis, kiedy ta jeszcze żyła. Mimo to doszła do kilku wniosków, które niestety wydały jej się zbyt absurdalne, żeby były prawdziwe.
Jak na przykład to, że urodziła się w tym samym dniu, w którym urodziła się i zmarła księżniczka, córka Secura i Cervisy z królewskiego rodu. Absurd.
Inez otrząsnęła się z ponurych knowań, gdyż nogi poniosły ją w nieznane na pierwszy rzut oka miejsce. Gdy jednak dziewczyna przyjrzała się polanie usianej liśćmi, przypomniała sobie, co się tam wydarzyło. Przypomniała sobie, dlaczego nigdy nie powinna się zatrzymywać w tym mieście.
Nie chciała tego pamiętać, dlatego odwróciła się na pięcie i prawie biegiem wróciła do gospody. Zajrzała do stajni, by upewnić Storma w tym, że jest bezpieczna, po czym biegiem wpadła do niewielkiej izdebki na piętrze, rzuciła się na łóżko i zaczęła żałośnie płakać za wspomnieniami. Wciąż miała przed oczyma twarz dziewczynki pochwyconej przez Cantu w swoje obrzydliwe łapska.

Z tą myślą zapadła w niespokojny sen, nawiedzany przez zmory przeszłości.

1 komentarz: