„Lecz nie wiedzą o tym,
że najgorzej w życiu to samotnym być…” ~Ryszard Riedel
Trzy lata później
Las
na obrzeżach miasta Climb:
Mała, młoda sarna przechadzała się po
leśnej polance, od czasu do czasu zatrzymując się by spojrzeć na otaczający ją
las. Dotarła do jeziorka, którego woda była przezroczysta niczym łza.
Zwierzątko zaczęło wolno pić, przymykając przy tym prawie całkowicie swoje
czarne ślepia. Jej sierść świeciła w świetle jesiennego słońca, ukazując
unoszące się i opadające ciało.
Nagle szybko uniosła głowę, czujnie
nastawiając swoje brązowe uszy, w poszukiwaniu sprawcy złamanej gałązki. Nie
mogła jednak dostrzec wysokiej, smukłej blondynki, która właśnie celowała w
zwierze swoją strzałą o niesamowicie cienkim grocie. Naciągnęła cięciwę i pewna
tego, co robi, wystrzeliła w stronę sarny, która, słysząc świst pocisku
rozcinającego powietrze, zaczęła uciekać.
Elfka ruszyła zaraz za nią na swoim
kudłatym kucyku. Utrzymując się jedynie dzięki sile nóg, wystrzeliła kolejne
trzy strzały, które pomknęły z niesamowitą szybkością, wszystkie trafiając
zwierze, nie zabiły go jednak, tylko powaliły na ziemię.
Blondynka podjechała do swojej
zdobyczy, zsiadła z konia, kucnęła przy sarence i wymamrotała pod nosem jedno z
zaklęć śmierci:
- Gratia
mortem.
Zadrżała delikatnie, czując ulatujące
życie zwierzątka, jednak już po chwili przypomniała sobie, że w ten sposób
ukróciła jego męki.
Dziewczyna przywiązała truchło do
siodła, po czym odjechała, kierując się do swojego miasta. Z każdym przebytym
na siwym kucyku metrem drzewa stawały się coraz mniejsze, a także rosły coraz
rzadziej. Wreszcie końskie kopyta zadudniły o ubitą drogę.
Skupiona na swoich myślach elfka
rozejrzała się, uśmiechem witając swoje miasto. Swój dom.
Małe domki zbudowane z drewnianych
bali, z dachami pokrytymi słomą wyglądały urokliwie na tle jesiennych drzew.
Przez drogę co jakiś czas przemknęło jakieś dziecko, śmiejąc się głośno, jednak
nie na tyle głośno, by przekrzyczeć gwar zalegający w centrum miasta. Elfka
skrzywiła się nieco. No tak, przecież
dziś Dzień Targowisk - pomyślała.
Dzień Targowisk był wyjątkowy ze
względu na przybyszy z tej okazji. Zjeżdżali się tam kupcy z całego Królestwa
Elfów i z Królestwa Krasnoludów. Smoki także wykorzystywały ten czas jak
należy. W te dni można było zobaczyć pokazy mocy smoków bądź feniksów, chociaż
te rzadko pozwalały sobie na zaprezentowanie swoich umiejętności.
Zza jednego z domków ustawionych
rzędami wzdłuż drogi wybiegła trójka dzieci.
- Arianna! Arianna! Co dzisiaj
upolowałaś? – zapytały, podbiegając w jej stronę.
- Zobaczcie sami – odpowiedziała,
uśmiechając się do młodych elfów i wskazując im tył siodła. Chwilę później
usłyszała pomrukiwania zdziwienia, ale także i radości.
- A upolujesz mi kiedyś zajączka? – zapytała
najmłodsza z grupy brunetka z niebieskimi oczami. Jej włosy opadały kaskadą na
ramiona, dzięki czemu dziewczynka była jeszcze ładniejsza.
- Hm… Dlaczego nie? – odrzekła
blondynka, puszczając elfce oczko, na co ta zareagowała radosnym uśmiechem.
Pożegnawszy się z nimi, ruszyła dalej. Kochała dzieci. Marzyła o założeniu
dużej rodziny. Sama nie miała rodzeństwa, co uważała za pokaranie. W zamyśleniu
pogładziła swój łuk.
- Ana!
Dziewczyna rozpoznała z daleka wołającą
postać. Była to jej koleżanka, Amerisa. Popędziła lekko kuca, by szybciej
zbliżyć się do pulchnej osóbki.
- Ana, dzisiaj Dzień Targowisk, a ty na
polowaniu? Zlatują się wszystkie smoki! – krzyknęła rozgorączkowana blondynka.
- Wiem, wiem. W takim razie, Riso, co
ty tu jeszcze robisz? – odpowiedziała pytaniem Arianna, przystając koło
koleżanki.
- Mam dla ciebie wiadomość od ojca
Wessa – odrzekła, podając Anie list. – To ja już lecę! Papa!
Łuczniczka pomachała jej na pożegnanie
i spojrzała na tekst zapisany pochyłym pismem.
„Nimesis wyzdrowiała, możecie z Wessem
iść na Dzień Targowisk” – brzmiała treść. Arianna uśmiechnęła się szeroko i
popędziła swojego kuca.
W jeszcze lepszym niż wcześniej humorze
wkroczyła w centrum targów. Niesamowity huk ogłuszył elfkę, więc jak najszybciej
chciała wydostać się na pola uprawne, gdzie właśnie zmierzała. Jakimś cudem
przebrnęła przez targujących się krasnoludów bez uszczerbku na zdrowiu. No, może nie wliczając w to uszu.
Za jednym z ostatnich bogatszych domów
skręciła w lewo, jak jej już weszło w nawyk. Ujrzała rozległe pola, a na nich
pracującego młodzieńca.
Był wysokim, smukłym i barczystym
blondynem, zawzięcie pracującym przy swoich roślinach. Całą uwagę skupił
właśnie na tym, nie zauważając przyjazdu swojej przyjaciółki. Przepocona koszulka
przykleiła się do jego ciała, zarysowując mięśnie. Dziewczyna przyjrzała się
swojemu przyjacielowi.
Był bardzo przystojny. Wiele dziewczyn
w jego wieku wzdychało za nim, jednak na nim nie robiło to wrażenia. Wyjątkowy
– tak można go było określić, bo dla niego liczyło się uczucie, nie wygląd czy
przeszłość. Za to dziewczyna go sobie ceniła.
Arianna zsiadła z Petra i na palcach
zakradła się zaraz za chłopaka. Kiedy była dość blisko, krzyknęła:
- Buuu!
Jej przyjaciel podskoczył ze strachu i
zaskoczenia, po czym odwrócił się, piorunując blondynkę wzrokiem brązowych
oczu.
- Czy mogłabyś następnym razem
uprzedzić mnie, nim moja dusza postanowi zwiać na drugi koniec świata? – wycedził
przez zaciśnięte zęby, by po chwili wraz z przyjaciółką wybuchnąć gromkim
śmiechem.
- Arianna, dostałaś mój list? – zapytał
ojciec Wessa, niezauważenie pojawiając się koło nich. Kiedy spojrzało się
krytycznym okiem na dwójkę elfów, można było stwierdzić, że są jak dwie krople
wody. Tak samo rozczochrane włosy, smukły nos, pełne, różowe wargi. Tylko
wzrost był tutaj różnicą, gdyż Wess był odrobinę wyższy.
- Owszem. Mam dla waszej rodziny
również coś z dzisiejszego polowania – odpowiedziała, podając mężczyźnie dwa
skórzane worki, w których można było znaleźć cztery króliki i dwie kuropatwy.
Delikatny uśmiech zabłądził na twarzy elfa, odrzekł:
- Dziękujemy za tak chojny dar. A ty, Wess,
na co czekasz? Przebieraj się i nie chcę cię tu widzieć aż do zachodu! – krzyknął
ponaglająco na swojego syna, który właśnie pędził rozradowany do swojego domu.
Po jakimś czasie wrócił, ubrany w
spodnie i koszulę ze zwiewnej, kremowej tkaniny, więc oboje ruszyli wpierw do
dworu rodziców Any, żeby ta mogła zostawić swoje zdobycze i Petra. Kiedy
wróciła, przyjaciele ruszyli w stronę jednego z klifów, nad którym lubili
przesiadywać po ciężkim dniu pracy.
Obijające się o brzegi skał fale
morskie i ich szum były naprawdę odstresowujące. Zwłaszcza przy akompaniamencie
fletu Arianny. Tych dwoje nie potrafiło sobie wymarzyć lepiej spędzonej razem
chwili.
Kiedy dotarli na skraj lasu, Wess
usiadł na czarnym głazie i zamyślonym wzrokiem spojrzał w dal. Przypatrywał się
kilkumetrowym falom, rozbijającym się przy plaży, gdzie swoje umiejętności
pokazywali Mistrzowie Żywiołów. Chłopak wpatrywał się w wielkie kule ognia,
tkane przez jednego z elfów.
- Co cię dręczy? – zapytała dziewczyna,
siadając koło niego.
- Ostatniej nocy śniła mi się rudowłosa
elfka, jadąca na białym pegazie pośród drzew. Zwierze przypominało mi Storma,
czyli opiekuna Ilis. Ona płakała – mruknął w odpowiedzi, patrząc na fale
morskie.
Ilis była bardzo znaną znachorką z
wioski Elesna, a także wyśmienitym magiem. Wiadomość o jej śmierci trzy lata
temu spiorunowała całe miasto, ponieważ miała ona wyjątkowe uzdolnienia. Nic
jednak nie było wiadomo o jej pegazie.
- Myślisz, że to może być kolejna
wizja? – Strach dźwięczał w głosie An bardzo wyraźnie.
- Obawiam się, że tak.
Las
Poena, miejsce
śmierci Ilisy:
Łzy, które spływały po policzkach
wysokiej, rudej elfki były pełne smutku, bólu i rozpaczy. Inez klęczała przy
dębie, patrząc na drzewo, które zasiliła siłami swojej opiekunki.
- Wiesz, Storm – zaczęła, uśmiechając
się gorzko do swojego przyjaciela – ona zawsze tego chciała. Ile razy z nią
rozmawiałam, powtarzała, że chce pomóc, nawet po śmierci…
Głos dziewczyny załamał się, a ona
skuliła się, łkając. Ilis była dla niej matką. Ruda zawsze tak o niej myślała,
gdyż tylko dzięki niej żyła.
Pegaz niechętnie szturchnął łbem ramię
Inez, mówiąc:
- Musimy ruszać.
Elfka wstała z klęczek. Pogłaskała
Locus Mortem i powoli wsiadła na Storma.
- Masz rację.
Zwierzę ruszyło na północ, chcąc
oddalić się od miasteczka, w którym mieszkali przez trzy lata. Zdecydowanie za długo.
- Gdzie teraz? – zapytał, chcąc
wiedzieć, do jakiego miasta ma zmierzać.
Życie tej dwójki nie było łatwe. Ilis
nie pozwalała im zatrzymywać się w jednym miejscu dłużej niż na rok. To była
żelazna zasada, której cała trójka przestrzegała. Po śmierci maga, Inez zaczęła
ignorować plany swojej opiekunki. Skutki mogły być katastrofalne, gdyby nie
Storm.
- Jedyne większe miasto, jakie nam
pozostało. Climb
– odpowiedziała, odchylając głowę do tyłu.
Jechali tak przez kilka długich minut,
w zupełnej ciszy. Później odezwała się elfka:
- Co się tam wydarzyło? Przecież ja
tylko uratowałam to dziecko! Czy to aż tak złe? – mruknęła pod nosem,
przypominając im wydarzenie w Terrze. Pegaz westchnął ciężko, po czym zapytał:
- Pamiętasz dokładnie, co tam zaszło?
Co do sekundy?
- Oczywiście! – krzyknęła, po czym
przelała wspomnienie do umysłu Storma poprzez więź, jaka powstała między ich
umysłami po śmierci Ilis.
W jego świadomości pojawiła się scena, w której
Inez siedzi przed gospodą „Grot Strzały”, czyszcząc swoją pelerynę. Nagle
rozległ się krzyk dziecka. Dziewczyna zerwała się na równe nogi i popędziła w
stronę hałasów.
Ludzie rozbiegali się w popłochu,
uciekając przed, jak się okazało, wielkimi, zielono-szarymi stworami. Były to
Cantu, potwory, które od wieków napadały na elfickie miasta i wioski.
Kilka z nich ustawiło się kołem wokół
małego, elfiego dziecka z brązowymi włosami, trzymającego swoją przytulankę. Jeden
z Cantu uniósł swoją broń, z zamiarem zabicia chłopczyka.
Reakcja Inez była natychmiastowa.
Wyciągnęła przed siebie lewą rękę,
mruknęła pod nosem nieznane nawet jej słowa, po czym wielki piorun wystrzelił z
palców, zabijając wszystkie stwory. Oczy dziewczyny błysnęły przy tym
niesamowitym blaskiem, a tatuaż pegaza na przedramieniu zapłonął ogniem na
kilka sekund.
- To ona! – krzyknęła matka dziecka,
wskazując na Inez palcem, drżącym ze strachu. – Straże! Straże!
Storm w tym momencie stanął przy elfce,
by chwilę później pędzić przez lasy, z nią w siodle.
- To teraz pomyśl. Znałaś zaklęcie
dziwne, niebezpieczne i użyłaś go pośród elfów. Każdy chyba wystraszyłby się,
widząc dziewczynę ciskającą piorunami ot tak – wyjaśnił spokojnie pegaz.
- Taak… Chyba masz rację. Ale o co
chodziło tamtej kobiecie, kiedy krzyknęła „To ona!”, to ja już nie wiem –
mruknęła, ponownie odchylając głowę do tyłu i patrząc na baldachim liści.
Niebo pomiędzy nimi stawało się coraz
ciemniejsze, więc Inez zaproponowała postój. Storm przystał na taką propozycję
z wyraźną ulgą. Po porannym sprincie potrzebował trochę odpocząć.
Po zjedzeniu kolacji, elfka mruknęła,
zaniepokojona:
- Cały dzień wydawało mi się, że ktoś
nas obserwował…
- Ja pierwszy obejmę wartę. – Pegaz
zwrócił się tyłem do namiotu, bacznie obserwując okolicę swoimi
ciemnoniebieskimi oczami.
- Jak chcesz. – Dziewczyna ziewnęła
przeciągliwie, po czym weszła do namiotu, mówiąc po drodze „Dobranoc”, a już
chwilę później można było usłyszeć szelest liści, na których legła wyczerpana,
układając się do snu.
Kiedy pierwsze gwiazdy pojawiły się na
niebie, Storm jęknął cichutko:
- Ilis, dlaczego akurat teraz musiałaś
ją zostawić? Ona wciąż cię potrzebuje… I ja też…
Już po chwili położył łeb na przednich
kopytach, czujne rozglądając się wokoło. Nie mógł jednak dojrzeć trójki
królewskich strażników, chowających się za pniami drzew. Jeden z nich przywołał
resztę do siebie. Gdy wiatr zaszeleścił w opadłych liściach, mruknął cicho:
- Murum
sonoruom.
Zaklęcie zagęściło lekko powietrze
wokół patrolu, tworząc dźwiękową ścianę, dzięki której przywódca eskapady mógł
normalnie rozmawiać bez zagrożenia wykrycia.
Mimo to dopowiedział jeszcze jedno
zaklęcie, posyłając je w stronę pegaza i elfki.
- Furtim.
Później zwrócił się do niskiego,
chudego chłopaka:
- Biegnij do Terry i stamtąd weź konia.
Później pędź do króla i zapytaj, co z nią zrobić. Nie ważne, jakimi środkami,
ale musisz dojechać tam najpóźniej za trzy dni.
Instruowany chłopak kiwnął głową i
odsunął się od swoich dotychczasowych towarzyszów, by rzucić na siebie kilka
rodzajów czarów.
- Extract
potentatem herba, Revellie totalius, Necappareant.
Po chwili zniknął im z oczu. Zdradziło
go jedynie szeleszczenie zdeptanych liści. Dowódca chciał już zdjąć czary,
jednak nie zrobił tego, gdyż jego partner zapytał:
- Jak myślisz, co będziemy zmuszeni
zrobić?
Elf spojrzał w stronę namiotu i
zamyślił się.
- Prawdopodobnie – zaczął powoli –
będziemy musieli ją złapać albo zabić.
- Jaka szkoda – mruknął niższy rangą. –
Z jej ciała można by zrobić niezły pożytek...
- Wracaj na stanowisko – odpowiedział
lodowato mężczyzna, zdejmując zabezpieczające czary. Sam ponownie skrył się za
pniem drzewa, skupiając się na pegazie, który musiał przysnąć, gdyż miał
zamknięte powieki.
Cała noc minęła we względnym spokoju.
Gdy dziewczyna się obudziła, ujrzała
słoneczne promienie prześwitujące przez wejście do namiotu. Zazgrzytała zębami,
gdy zrozumiała, że Storm nie raczył obudzić jej na zmianę warty. Mimo to nie
skomentowała tego, nie chcąc zaczynać dnia od kłótni.
- Dzień dobry – przywitała się,
wypełzając z namiotu i przeciągając się. – Piękny dzisiaj poranek.
- Dokładnie – rzucił pegaz, podnosząc
się z ziemi. Podszedł do Inez i trącił ją. – Śniadanie.
- Dobrze, mamo – zażartowała, sięgając
do swojego plecaczka i wyciągając z niego jabłko.
Szybko złożyli swoje rzeczy i zatarli
wszelkie ślady ich obecności. Inez rzuciła do Stroma:
- Idę rozprostować nogi.
Ruszyła między drzewa. Kiedy jej
przyjaciel narobił hałasu liśćmi, szybko mruknęła:
- Invenire
amet.
Przekręciła głowę, jak gdyby chciała
spojrzeć za siebie. Tak naprawdę spoglądała na swój tatuaż, którego końcówki
zaświeciły słabym światełkiem. Dziewczyna przeszła jeszcze kawałek, a później
wróciła do swojego pegaza. Wsiadła na niego i pochyliła się lekko.
- Ktoś tu był – wyszeptała ledwo
słyszalnie. Storm zareagował bardzo spokojnie.
Ruszył do przodu, obmyślając plan
pozbycia się ogona.
- Będziemy musieli zatrzymać się w
Fratello, kończą nam się zapasy – zaproponował, zarzucając łbem.
- Masz rację. Powinniśmy dotrzeć przed
zachodem słońca – zgodziła się dziewczyna, bawiąc się grzywą Storma.
Nieuwaga jednego ze strażników,
podążających za nimi okazała się kluczem do rozwiązania problemu. Elf wpadł w
głęboki dół i syknął z bólu.
- Teraz!
Pegaz momentalnie rozwinął skrzydła i
wzbił się w powietrze, Inez zaś chwyciła w dłonie cały ich dobytek, pochyliła
się nad nim i, używając ogromnych zasobów magii, wyszeptała:
- Levitatem.
Przedmioty momentalnie zmniejszyły się
do wielkości kostek do gier, jednak miało to swoją cenę. Przed oczami Rudej
zatańczyły gwiazdy, a ona sama puściła siodło, siedząc w nim niczym laleczka.
- Inez! – warknął Storm. – Odpuść kilka
bagaży i miejże siły, żeby nie spaść w dół!
- Nie trzeba... Już jest w porządku –
odparła słabo elfka, zaciskając mocniej dłonie na oparciu dla rąk. – Wyląduj
przed Fratello, wioska ma już założone czary ochronne – dopowiedziała,
zapatrując się w szare chmury stopniowo zasłaniające niebo.
- Musisz nabrać sił przed lądowaniem.
Mimo wszystko jest to dość długi dystans, a ja dawno nie latałem. Możliwe, że
będziesz musiała ratować nas przed bliskim spotkaniem z ziemią – odezwał się po
chwili pegaz.
Inez zauważyła, że jej przyjaciel oddycha
coraz ciężej. Szybko zdjęła zaklęcie z mereo i wpakowała go sobie do ust.
Czerwony owoc miał gorzkawy posmak, jednak już po chwili dziewczyna poczuła, że
zapasy jej siły uzupełniły się w pewnym stopniu.
- Ląduj – nakazała, wyjmując nogi ze
strzemion.
- Nie, dam radę! – zaprotestował Storm,
machając mocno skrzydłami.
- A później nie będziesz w stanie iść!
Ląduj! – syknęła mu do ucha, stając na siodle. Pegaz nie usłuchał dziewczyny.
Zirytowana Inez przyłożyła rękę do tatuażu i mruknęła:
- Doigrałeś się.
Wbiła paznokcie w obrazek aż do krwi.
Storm zarżał z bólu, po czym zaczął powoli spływać w dół. Ruda wyczekała na
odpowiedni moment, by zeskoczyć z siodła. Przeturlała się bokiem, po czym
błyskawicznie zerwała się na równe nogi i zakręciła się z wyciągniętymi dłońmi,
szepcząc:
- Pulvino
ael!
Później z nienaturalną zwinnością
odskoczyła na bok, a w miejscu, w którym stała jeszcze przed chwilą, wylądował
Storm. Zamiast uderzyć w glebę, zawisnął kilka centymetrów nad nią, by później
Inez mogła powoli położyć go na ziemi. Potem cofnęła zaklęcie i dopadła do
przyjaciela, chcąc obejrzeć rany, jakie zadała mu poprzez łączącą ich więź.
Żałowała tego, jednak nie miała innego wyjścia.
- Wybacz mi, Storm, ale musiałam –
jęknęła cicho, lecząc jednocześnie niewielkie ranki na ciele pegaza.
- Przestań, zachowaj siły na później –
odpowiedział, odpychając ją kopytem. – Cofnij zaklęcie, jestem w stanie ponieść
bagaże.
Dopiero, gdy jej przyjaciel o tym
wspomniał, elfka przypomniała sobie o zaklęciu, które wciąż nadwyrężało jej
siły. Otworzyła pięść i przechyliła dłoń, jednocześnie przerywają przepływ
magii. Torba oraz kilka innych pakunków momentalnie wróciło do pierwotnej
wielkości. Zarzuciła sobie na plecy dwa plecaki, a torbę chwyciła w dłoń. Sprawdziła
jeszcze, czy jej łuk i strzały oraz gitara nie powróciły do pierwotnego stanu.
Gdy zorientowała się, że zaklęcie wciąż
działa, odwróciła się do Storma, który zdążył już podnieść się z ziemi i
otrzepać z kurzu.
- Idziemy? – zapytała, głaszcząc go po
głowie.
Pegaz z cichym parsknięciem pociągnął
za jedną z toreb i zwinnym ruchem zarzucił ją sobie na plecy. By uniknąć
bezsensownych protestów ze strony Inez, ruszył przed siebie, zostawiając ją w
osłupieniu za sobą.
Ze śmiechem dogoniła swojego przyjaciela
i razem dotarli do obrzeży Fratello. Na skraju lasu napotkali oni dwójkę
rosłych strażników. Po krótkiej rozmowie i kilku pytaniach dotyczących ich
drogi, oboje wkroczyli na teren zabezpieczony zaklęciami.
Inez odetchnęła z ulgą. Teraz przynajmniej nie jesteśmy aż tak
zagrożeni, Cantu się nie pojawią – pomyślała, patrząc z ukosa na pegaza.
Był bardzo zmęczony, ciężko oddychał. Położyła dłoń na jego boku i za pomocą
więzi przesłała mu trochę sił. Została przez to obdarowana zirytowanym
spojrzeniem, które jednak zignorowała. Była w stanie oddać tę niewielką część
energii, więc się nie wahała.
Dotarli do niewielkiej gospody, gdzie
postanowili przenocować. Storm został w stajni przylegającej do budynku, zaś
Ruda przeszła się dalej, chcąc znaleźć pracę na kilka następnych dni. Sakiewka
z pieniędzmi stawała się coraz lżejsza, zaczęło ją to niepokoić.
Ruszyła przed siebie ubitą ścieżką.
Szare chmury zaczynały się kłębić, zerwał się chłodny wiatr. Mimo to elfy
ciągnęły w różne strony, przed oczami non stop przemykały jej postacie w
brązowych i szarych strojach. Zawsze interesowało ją, czemu jej pobratymcy nie
nałożą czegoś żywszego, tak jak ona. Ruda spojrzała na swoje ubranie. Zielony nie jest chyba jakoś specjalnie
odstraszającym kolorem?
Uwagę Inez przykuł wielki napis:
SZUKAMY PRACOWNIKA w oknie baru. Zdecydowana weszła do środka i rozmówiła się z
jednym z barmanów, zostawiając mu informację dla pracodawcy, że następnego dnia
przyjdzie na rozmowę. Później wyszła z budynku i zaczerpnęła świeżego powietrza.
Postanowiła przejść się przed powrotem do gospody, w której miała zamiar
nocować.
Przechadzając się główną drogą wioski
rozmyślała o tym, jak długo mogą wraz ze Stormem pozostać we Fratello. Bała się
dłuższych postoi po tym, co wydarzyło się w Terrze. Nienawidziła swojej głupoty
za to, jak naraziła swojego przyjaciela i siebie na niebezpieczeństwo.
Wiedziała od urodzenia, że jest
zbiegiem, że powinna ukrywać swoją tożsamość przed strażnikami, jednak nie
miała pojęcia, dlaczego. Była w końcu tylko dzieckiem, szesnastolatką. Niczego
nie była w stanie wyciągnąć z Ilis, kiedy ta jeszcze żyła. Mimo to doszła do
kilku wniosków, które niestety wydały jej się zbyt absurdalne, żeby były
prawdziwe.
Jak na przykład to, że urodziła się w
tym samym dniu, w którym urodziła się i zmarła księżniczka, córka Secura i
Cervisy z królewskiego rodu. Absurd.
Inez otrząsnęła się z ponurych knowań,
gdyż nogi poniosły ją w nieznane na pierwszy rzut oka miejsce. Gdy jednak
dziewczyna przyjrzała się polanie usianej liśćmi, przypomniała sobie, co się
tam wydarzyło. Przypomniała sobie, dlaczego nigdy nie powinna się zatrzymywać w
tym mieście.
Nie chciała tego pamiętać, dlatego
odwróciła się na pięcie i prawie biegiem wróciła do gospody. Zajrzała do
stajni, by upewnić Storma w tym, że jest bezpieczna, po czym biegiem wpadła do
niewielkiej izdebki na piętrze, rzuciła się na łóżko i zaczęła żałośnie płakać
za wspomnieniami. Wciąż miała przed oczyma twarz dziewczynki pochwyconej przez
Cantu w swoje obrzydliwe łapska.
Z tą myślą zapadła w niespokojny sen,
nawiedzany przez zmory przeszłości.
تنظيف كنب بالدمام
OdpowiedzUsuńتنظيف واجهات المنزل
تنظيف مكيفات الهواء بالدمام
شركة مكافحة حشرات بسيهات