środa, 30 lipca 2014

Rozdział 5 "Krew z grota strzały"

„Ucie­czka może być cza­sem do­wodem wiel­kiej od­wa­gi.” ~Romuald Cabaj

Puszcza niedaleko miasta Climb:


Morderczy wyścig z czasem oraz pogonią wykończył Inez i Storma. Mimo to udało im się – przynajmniej tak sądzili – uciec uciszaczom. Dziewczyna, nie mając już w ogóle sił, upadła na ziemię, zahaczywszy o korzeń jednego z wiekowych drzew rosnących w tej okolicy. Byli tak niedaleko Climbu, jednak wyczerpanie wzięło górę nad rozsądkiem, czy strachem. Ruda poczuła ostry ból prawego ramienia, którym uderzyła o podłoże. Miękkie liście złagodziły wywrotkę, jednak nie na tyle, by nie odczuć boleści. Jęknęła cicho. Uniosła lekko głowę, chcąc się rozejrzeć.
Niebo z każdą minutą stawało się coraz jaśniejsze, przez co dziewczyna mogła zobaczyć zarys roślin. Pożółkłe liście wiatr strącał na ziemię, tworząc z nich dywany ognistych barw. Jeden zajmowała ona sama. Klony i lipy były z nich ogołocone, a brunatne pnie wydawały się martwe. Mimo to każde stworzenie, nie ważne czy to krasnolud, czy elf - wszyscy wiedzieli, że te drzewa odżyją na wiosnę.
Gęstość rosnących tu roślin pozwalała na doskonałe zamaskowanie się potencjalnych wrogów i Inez o tym wiedziała. Mimo to ani drgnęła. Przez całą noc uciekali przed patrolem, który gonił ich niczym psy gończe, hodowane w Południowym Wybrzeżu Pierścienia. Nie mogła nawet dłużej utrzymać uniesionej głowy i powoli ułożyła ją na liściach.
- Inez, wstawaj. To nie daleko – jęknął pegaz, trącając swoją panią. On również był wyczerpany do granic możliwości, mimo to próbował zaciągnąć ją na bezpieczne tereny, gdzie mogliby znaleźć domek na wynajęcie, odzyskać siły i wyczarować po raz kolejny zasłonę, zmieniającą ich wygląd.
- Nie mam już sił. Storm, nie dam już rady – odparła elfka, próbując obrócić się na plecy, żeby chociaż obejrzeć stłuczone ramie. Jednak po chwili zrezygnowała, ponieważ jej poobijane ciało całkowicie odmówiło jej posłuszeństwa. Po chwili Storm również osunął się na mech, nie próbując dalszego nakłaniania do ucieczki. Oboje już chwilę później spali, nie zwracając uwagi na otaczający ich świat.
W tym czasie słońce zdążyło wyjrzeć zza horyzontu. Ptaki zaczęły wyśpiewywać swoje piosenki, a niektóre odleciały w poszukiwaniu jedzenia. Chłodny, delikatny wiaterek pieścił swoimi niewidzialnymi dłońmi twarz pogrążonej w śnie dziewczyny. Promienie słońca, które przebiły się przez nagie gałęzie, ogrzewały teraz elfkę i pegaza, wciąż głęboko pogrążonych we śnie.
Zza krzaków bezszelestnie wyłoniło się zwierze. Był to pies. Niewielki wilczur przycupnął przed dziewczyną i przekrzywił głowę.
Przyglądał jej się, lustrując całą scenę swoimi brązowymi oczami. Gdy Inez poruszyła się niespokojnie, dręczona koszmarami, zbliżył się i położył głowę na jej dłoni. Dziewczyna zerwała się nagle z cichym okrzykiem, ale gdy zobaczyła psa, uspokoiła się.
- Witaj – szepnęła, uśmiechając się delikatnie i gładząc psa po łbie. – Jesteś głodny? – zapytała, podnosząc się do pozycji siedzącej. Wyciągnęła ze swojego plecaka kawałek suszonego mięsa i dała go psu, który uradowany pochłonął darowiznę.


Nagle coś zaszeleściło nienaturalnie głośno. Inez usłyszała to, jednak nie dała po sobie poznać, że ktoś się wydał. Swoimi zielonymi oczyma omiotła ścianę roślin w poszukiwaniu, jak się spodziewała, Strażnika Królewskiego Patrolu. W pierwszej chwili niczego nie zauważyła. Podjęła już decyzję, że obudzi Storma, by wraz z nim oraz nowym towarzyszem wyruszyć do Climbu. Wtedy też dosłyszała kolejny dźwięk. To było kichnięcie.
Zdezorientowana jeszcze raz spojrzała na bezlistne krzaki i ujrzała parę niebieskich oczu praktycznie naprzeciw siebie. Przestraszona dziewczyna zaczęła powoli przesuwać lewą rękę w stronę pegaza, mając nadzieję, że obserwator tego nie zauważy. Kiedy natrafiła na grzywę przyjaciela, delikatnie za nią pociągnęła. Storm lekko rozwarł powieki, patrzą pytająco na Inez, która nieznacznym ruchem głowy wskazała zakamuflowanego elfa. To był jej błąd.
Słysząc świst pocisku przecinającego powietrze, kobieta zerwała się na równe nogi, sięgając po swój łuk, który był przyczepiony do skromnego majątku tej dwójki.  W tym samym czasie pies rzucił się na jednego z przeciwników, których, jak się okazało, było więcej niż dwóch. Kiedy Inez naciągnęła cięciwę, próbując odnaleźć strzelca, kolejna strzała pomknęła ku niej. Szybki unik pozwolił jej przeżyć, ponieważ wróg wymierzył idealnie. Jednak pomimo zwrotu, grot rozerwał policzek dziewczyny. Krótki krzyk wyrwał się z jej ust. Po policzku pociekła krew.
Mimo tej rany, Inez wypuściła szybko strzały i obie trafiły do celu. Z dwóch drzew spadło dwoje elfów, lecz z krzaków wypadło kolejnych dwóch z długimi, ostro zakończonymi nożami.
Powietrze rozdarł skowyt ranionego psa. Storm powalił jednego z przeciwników, kopytem uderzając w klatkę piersiową i podbiegł do wilczura, po drodze uderzając kolejnego elfa. Elfka skorzystała z chwili i zarzuciła łuk na ramię, zza pasa wyjmując ostrze o długiej klindze. Storm w tym czasie odnalazł psa, który, jak się okazało, miał po prawej stronie długą ranę od miecza.
Zgrzyt metali uderzających o siebie rozniósł się echem po lesie. Szybkie ruchy napastników nie pozwalały na chwilę wytchnienia. Zalewana uderzeniami z różnych stron dziewczyna, skupiona była tylko i wyłącznie na walce.
- Po lewej! – krzyknął jej przyjaciel, na co zareagowała szybkim ruchem ręki, odbijając sztylet swoimi metalowymi bransoletami.
Pegaz, chcąc pomóc dziewczynie wgalopował między walczących i zajął strażników na kilka minut. W tym czasie Inez podbiegła do psa, wystawiła nad nim rękę i wyszeptała:
- Fuses.
 Pies już po chwili stanął chwiejnie na łapach i rzucił się do ucieczki, poganiany przez elfkę, która oddzieliła pegaza od nieustających w ataku Strażników Patrolu.
W tym samym momencie przez myśl przeleciało jej jedno zdanie: Muszę go chronić!
- Storm, uciekaj! – wrzasnęła, odpychając elfów od pegaza, który nie ruszył się z miejsca. – Wiej! Nic mi się nie stanie, uciekaj!
Opiekun dziewczyny ani drgnął. Zirytowana elfka odsunęła od siebie na chwilę dwóch mężczyzn, przerzuciła ostrza do jednej ręki i wyciągnęła dłoń w kierunku Storma.
- Gànga!
Pegaz zawył, trącony zaklęciem. Krzyknął do elfki:
- Odnajdę cię, Inez! – po czym odwrócił się i pogalopował między drzewa, gnany zaklęciem. Echo jego galopu pozostało przy trójce walczących, lecz tylko przy Rudej zdanie, wykrzyczane na pożegnanie.
Wciąż słysząc obietnicę swojego przyjaciela, a zarazem Opiekuna, dziewczyna walczyła zajadle, próbując drasnąć któregoś z wrogów. W końcu, po serii wyjątkowo trudnych ruchów ostrze sztyletu wbiło się w prawe ramię blondyna. Chłopak krzyknął i złapał się za rękę, jednocześnie upadając na ziemię. Wykorzystując moment zamieszania, dziewczyna wyciągnęła z kołczanu pocisk, zsunęła z ramienia łuk i wystrzeliła strzałę w stronę drugiego przeciwnika. Krew trysnęła na Inez, obryzgując jej ręce i twarz. Bezwładne ciało bruneta upadło na ziemię. Z jego ust pociekła szkarłatna posoka. Elfka odwróciła się szybko z zamiarem ucieczki, kiedy usłyszała szept:
- Caveam caeli.
Nie znając znaczenia tych słów ani nie czując mocy zawartej w zaklęciu, Ruda pobiegła przed siebie, zostawiając polankę, na której leżało trzech martwych elfów. Wpadła w zarośla i pędziła przed siebie, chcąc dogonić pegaza. Cofnęła zaklęcie rzucone na niego, parła do przodu, szukając wzrokiem choćby jakiegokolwiek znaku po pędzącym Stormie. Niczego nie zauważyła. Zwolniwszy kroku spróbowała przypomnieć sobie słowa wypowiedziane przez Strażnika Królewskiego Patrolu. Nagle dotarło do niej.
To było zaklęcie, a ona nie znała na niego zaklęcia przełamującego.
Jej wściekły krzyk poniósł się echem po lesie.

Miasto Climb; Domostwo państwa Spesów:


Siedzący w niedużym domu Wess spoglądał przez okno, wypatrując jakiejkolwiek żywej duszy. Wiatr jęczał bezustannie, roznosząc wszędzie opadłe liście. Okropna pogoda nie pozwoliła mu tamtego dnia pracować na roli, więc nie pozostało mu nic innego, jak siedzieć w domu.
Była to przytulna, dwupoziomowa chatka, wyposażona w trzy sypialnie, kuchnię, salon i strych. Pierwszy pokój należał do Wessa. Podłoga nie była niczym wyłożona, za to na ścianach widniało pełno portretów elfów, których chłopak widział w swoich wizjach. W rogu stała sztaluga, na której znajdował się brystol z niedokończonym malunkiem rudej dziewczyny. Pod lewą ścianą postawiono niedużą szafę z jesionu. Dwa okna wychodziły ze strony wschodu, dlatego elf zrywał się zawsze o samym świcie, budzony jasnymi promieniami słońca.
Wessa wyrwała z zadumy melodyjka, nucona przez jego ojca. Chłopak przyuważył go, gdy starszy mężczyzna wchodził do kuchni.
Była to dość osobliwa postać. Welser miał za sobą wiele traumatycznych wydarzeń, jak chociażby śmierć jego żony, czy diagnoza dotycząca najmłodszego dziecka, mimo to wciąż chodził roześmiany. Uśmiech schodził mu z ust jedynie wtedy, kiedy przychodziło co do czego i trzeba było kupić drewno czy węgiel.
Wess westchnął cicho.
W jego rodzinie nie przelewało się, jeśli chodziło o fundusze. Marne grosze, które zarabiał Welser w barze, nie zawsze wystarczały na wszystko. Często mieli problemy z kupnem wystarczającej ilości opału, dlatego rezygnowali z niego i wycinali młode drzewa, rosnące na skraju lasu.
Nagle elf poczuł delikatne ciągnięcie za rękaw. Spojrzał w tamtą stronę. Jego młodsza o cztery lata siostra patrzyła na niego swoimi wielkimi, szmaragdowymi oczami. Aksamitne, czarne włosy splotła tamtego dnia w wysokiego kucyka, odsłaniając swoje lekko odstające, szpiczaste uszy. Jej pełne, delikatnie zaróżowione usta zastygły w wyrazie smutku. Była bardzo blada, ze względu na chorobę, która towarzyszyła jej już od samych narodzin. Wess powstrzymał westchnięcie, które cisnęło mu się na usta
Na siostrze chłopaka ciążyła straszna dolegliwość, nazywana inselle. Polegała ona na tym, że skóra chorej osoby, oświetlona promieniem słońca, wydzielała specyficzny zapach, który przyciągał wszystkie owady, znajdujące się w okolicy, a te zaś zaczynały kąsać. W takich momentach osoby chore trzeba było zamykać w pokoju bez okien, gdzie siedziały przez około cztery godziny, czekając, aż ich naskórek wróci do normalnej postaci. Żaden elf, smok ani feniks nie potrafili jej pomóc. Nimesis jeszcze ani razu w życiu nie wyściubiła nosa zza rodzinnego domu, który stał się jej więzieniem.
Wess widząc smutek wypisany na twarzy siostry, ukląkł przed nią na grubym, szkarłatnym dywanie, chwycił ją za ramiona i zapytał:
- Co się stało mojej małej jej wysokości?
- Nie mogę znaleźć Felissy! – poskarżyła się głośno, tupiąc teatralnie nogą, czym wyraziła swoje niezadowolenie. Rozbawiony chłopak wziął Nimes na ręce i ruszył po drewnianej podłodze ku schodom prowadzącym na strych.
- No to poszukajmy jej – mruknął wesoło do dziewczynki, która słysząc tą nowinę, rozpromieniła się w ułamku sekundy.
Felissa była wielkim, czarno-brązowym wilczurem, a jej ulubionym miejscem było właśnie poddasze. Najmłodsza członkini rodziny kochała zabawy ze swoim zwierzątkiem, jednak jej ulubionym zajęciem było wysłuchiwanie opowieści o każdym dniu, płynących z ust starszego brata. Zawsze w takich momentach przymykała powieki, rozchylała delikatnie usta i wyobrażała sobie opisane sceny.
Wess postawił na ziemi Nimes i otworzył drzwi.
Ta część domu była jedyną, w której panował bałagan. Leżały tutaj najróżniejsze rzeczy; od starych foteli, z których wystawały sprężyny, przez kufry z zabawkami, do małych pudełek, wypełnionych listami. Nie chcąc się przez to wszystko przekopywać, chłopak zacmokał głośno i zawołał:
- Felissa, do nogi!
Nic się nie wydarzyło. Zdziwiony chłopak zagwizdał donośnie, jednak psa wciąż nie było.
- Hm – mruknął, pokazując swojej siostrze, żeby wróciła na parter. – Skoro nie ma jej tu, to prawdopodobnie hasa gdzieś w okolicach lasu – spekulował, nakładają zdjętą z wieszaka kurtkę. – Pójdę jej poszukać.
Wess zmierzwił siostrze włosy, na co młodsza zareagowała okrzykiem sprzeciwu i głośnym śmiechem. Później wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi. Ruszył na tyły mieszkania, gdyż to tam zaczynał się las. Wiatr wdarł mu się pod poły kurtki, dlatego ciaśniej się nią oplótł i przyśpieszył kroku. Nie miał najmniejszej ochoty chorować przez tego nieznośnego psa.
Stanął na skraju lasu i ponownie głośno zagwizdał. Tym razem jednak dało to skutki.
Spomiędzy krzaków wilczej jagody wystrzelił ogromy wilczur i zwalił z nóg niczego niespodziewającego się Wessa. Chłopak krzyknął z zaskoczenia, czując ból obitej kości ogonowej. Zrzucił z siebie psa z oburzonym okrzykiem:
- Felissa, ty cholerny kundlu!
Wilczur nic sobie nie zrobił z wyzwiska elfa. Szczeknął i zaczął krążyć przed Wessem, niecierpliwie machając ogonem na boki. Chłopak westchnął ciężko, po czym chwycił Felissę za obrożę i pociągnął ją w stronę domu. Zdziwił się, gdy suka stawiła opór, czego nigdy dotąd nie robiła.
- Co jest? – zapytał zbity z tropu. Pies wyrwał się z uścisku i pobiegł wzdłuż krawędzi drzew. – Ej! – krzyknął, gdy zorientował się, że musi ją dogonić i złapać. Wizja pogryzionej ręki oraz uporczywego zaleczania ran po kłach suki nie uśmiechała mu się.
Chłopak ruszył w pogoń za pupilem swojej siostry.
Mimo dobrej kondycji zmęczony Wess odnotował po kilkunastu metrach, że pies zwalnia tempa. Zirytowany dopadł się do niego i krzyknął:
- Ty szalony psie, czy kiedykolwiek przestaniesz tak gani...
Urwał w połowie, widząc, w co, a raczej w kogo, wpatruje się Felissa.
Przez ostatnie zarośla przedzierał się duży, biały pegaz!
Był imponujący, jednak równie zmęczony. Elf widział to z odległości kilku metrów. Sierść, która naturalnie miała biały kolor, wtedy była wręcz brunatna. Jego skrzydła, złożone wzdłuż ciała, były postrzępione, jakby przedzierał się przez ciernie.
Kopyta zastukały o kamienie i ten dźwięk otrzeźwił Wessa, który rzucił się do zmęczonego zwierzęcia. Pegaz uniósł zmęczony łeb, po czym wyjąkał:
- Pomocy.
Nim elf zdążył cokolwiek zrobić, Opiekun runął na ziemię, tracąc przytomność z wyczerpania. Chłopak rzucił się do niego i sprawdził, czy ten wciąż żyje. Słysząc niespokojny, urywany oddech, odwrócił się do Felissy i powiedział:
- Welser, szybko.
Pies wystrzelił jak z łuku i ruszył w stronę rodzinnego domu Spesów. W tym czasie Wess próbował ocucić pegaza, jednak wszystkie próby zeszły na marne. Położył go w dogodnej dla siebie pozycji, czyli grzbietem zwróconym w jego stronę. Po chwili dołączył do niego ojciec. Gdy ujrzał pegaza, zdjął z siebie długą narzutę, położył ją na ziemię i bez pytania pomógł swojemu synowi wtoczyć bezwładne ciało pegaza na materiał. Później chwycił za rogi materiału i zwrócił się do Wessa:
- Zaczaruj ją, żeby nie pękła.
- Confortamini – wyszeptał bez chwili wahania młodszy, przykładając ręce do narzuty. – Na trzy?
- Raz, dwa, trzy!
Oboje jednocześnie dźwignęli ogromnego pegaza i powoli zanieśli go do domu.

Puszcza niedaleko miasta Climb:


Inez przedzierała się przez wysoką roślinność, chcąc znaleźć choćby strumyk. Męczyło ją ogromne pragnienie i zmęczenie. Nie chciała się jednak zatrzymywać, bo bała się, że odpłynie. Że znów się zatraci.
Pamiętała tamten okres czasu, jakby to było kilka godzin wstecz. Tuż po śmierci Ilis wpadła w swego rodzaju trans. Nienawidziła później siebie za zostawienie Storma samego.
Elfka usiadła na niewielkim głazie i cofnęła się myślami do momentu wyrwania się z objęć otępienia. Chciała przypomnieć sobie treść formułki, która podtrzymywała ją, gdy własna osobowość umykała przed jej wzrokiem.

***
Łza.
To taka prosta czynność, płakać. Po prostu siedzisz i pozwalasz im płynąć w dół, długą drogą w dół, aż trafiają na ziemię, poduszkę, kołdrę, by tam pozostać zapomnianymi. Bo nikt tego nie widzi, widzieć nie będzie.
Szloch.
Jedna, niewielka kropelka wody, wypływająca z kącika oczu. Tylko jedna. Tylko mała. Pełna cierpienia, bólu, rozpaczy, tęsknoty. Przepełniona po brzegi tym wszystkim toczy się, płynie po policzku, aż do brody, z której spada niżej.
Kropla.
Ale nie wody. To nie łza. Patrzę na nią, tak zdziwiona, że wypłynęła z moich ust. Dopiero teraz orientuję się, że zagryzam wargę. Puszczam, obserwując w lustrze postać, marną, skończoną dziewczynę, która dała się schwycić w szpony otępienia i dopiero ból rozciętych ust przywraca ją do rzeczywistości.
- Kim ty jesteś? – chrypię w tym samym momencie, co dziewczyna po drugiej stronie lustra. Ta unosi rękę i wyciera strużkę krwi. Opuszcza nogi na ziemię i powoli, niepewnie wstaje.
- Jestem Inez, pochodzę z Bluette, moją opiekunką była Ilis, biały pegaz Storm również. Moje życie to pasmo nieszczęść, dlatego się zatraciłam. Bez celu w życiu spędziłam w tym pokoju ponad pół roku. Zawiodłam Ilis, która oddała za mnie swoje życie. Zawiodłam Storma, który stracił tyle samo co ja, lecz mimo to próbował walczyć. Zawiodłam ich, bo nie potrafiłam sobie poradzić ze stratą jedynej osoby, która w tym świecie okazała mi choć trochę miłości. Opieki. I nie wiem, czy dam radę się podnieść. I nie wiem, kim będę, gdy opuszczę ściany tego pokoju. Nie wiem, kim będę. Ale będę.
Kiwam postaci z uznaniem, po czym obserwuję, jak znika za krawędzią lustra. Chwytam za klamkę i przekraczam próg mojego dotychczasowego więzienia.
Uśmiechem witam słońce.

***
Inez wycofała się do rzeczywistości. Spojrzała na swoje dłonie, naznaczone bliznami pracy i nie tylko. Rozpacz z tamtych dni przejęła kontrolę nad nią teraz i dziewczyna wbiła swoje paznokcie w nadgarstek, tam, gdzie przechodzić powinna główna tętnica. Do jej oczu napłynęły łzy, dlatego oderwała dłoń od ręki i przypatrzyła się czterem niewielkim półksiężycom na jej skórze.
- Jestem Inez, pochodzę z Bluette, moją opiekunką była Ilis, biały pegaz Storm również. Wypowiadam te słowa by nie zatracić się, jak kiedyś. Jestem Inez...

Z tymi słowami na ustach ruszyła przed siebie.