wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział 4 "Ucieczka"


„Ucieczka przed cierpieniem jest ucieczką przed życiem.” ~Kard. Josef Ratzinger

Pałac Królewski; Sypialnia księcia:


Drzwi skrzypnęły głośno, kiedy Cervisa wpadła do pokoju swojego syna. Od razu skierowała spojrzenie na postać siedzącą na łóżku pokrytym białą pościelą. Zignorowała pęknięte lustro, sygnet rodowy leżący na ziemi, wszystko. Wtedy najważniejszy był jej syn.
Chłopiec siedział spokojnie, patrzył na swoje ręce. Był wysokim, chudym elfem o bladej cerze i kościstej posturze. Jego włosy miały barwę brązu, w niektórych miejscach przebłyskujące rudym. Ostre rysy twarzy i wielkie cienie pod oczami dodawały mu powagi i postarzały go. Spojrzał na swoją matkę, przeszywając ją spojrzeniem błękitnych oczu, od których bił ból i niezrozumienie. Ponownie odwrócił wzrok, wbijając go w czerwony dywan u jego stóp.
Kobieta przysiadła na skraju łóżka i niepewnym głosem wyszeptała:
- Siencur?
- Dlaczego? – zapytał od razu, głosem dziwnie zachrypniętym, co oznaczało rychły atak szału.
Mimo to książe ukrywał dzielnie swoje uczucia.
– Czym sobie zawiniła? Czemu uznaliście, że nie warto ją wychowywać, że lepiej kazać ją zabić, niż pozwolić jej dorosnąć w zwykłej rodzinie?
Cervisa nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Że nie chciała mieć córki? Że to ona była zapowiadana przez przepowiednie? Żaden fałszywy argument nie zwiódłby chłopaka, dlatego elfka milczała. Nie mogła mu przecież powiedzieć, że to ją przepowiedziano do poprowadzenia wojny, która miała wyniszczyć ich ród.
Był to kolejny błąd, który popełniła.
Siencur zerwał się na równe nogi i zaczął chodzić po pokoju w tą i z powrotem. Był naprawdę wściekły. Czerwona peleryna powiewała za nim, łopocząc w gniewie. Jego włosy rozwiewały się w wietrze, który wtargnął do pokoju przez uchylone okno.
- Czternaście lat! CZTERNAŚCIE! Tyle czasu żyłem w kłamstwie! Nie mogę w to uwierzyć! – krzyczał, nie potrafiąc opanować płomienia w nim samym. – I to wy ciągle mi powtarzaliście, że nie wolno mi kłamać! Że kłamiąc czynię coś złego! Nieodpowiedniego!
Kobieta z każdym słowem swojego syna markotniała. Nie wiedziała, co zrobić, aby niekontrolowany atak szału skończył się najszybciej. Chciała tego uniknąć, jednak gdzieś w sobie wiedziała, że to się kiedyś wyda. Mimo to liczyła, że uda jej się zachować tajemnicę dla siebie. Wtedy udało jej się jedynie wyszeptać:
- Kochanie…
- NIE! – ryknął elf, kompletnie wyprowadzony z równowagi, odwracając się przodem do swojej matki. – Milcz! Miałaś zbyt dużo czasu, żeby mówić! Więc teraz milcz.
Trochę spokojniejszy spojrzał przez okno, w stronę pustyni. Stał tak przez kilka minut, aby doprowadzić swoje nerwy do normalnego stanu. Jeśli chciał zdobyć odpowiedzi na dręczące go pytania, musiał być spokojny. Oddychał głęboko i równomiernie, obserwując wszystko poniżej. Mieszkał w jednej z najwyższych wież. W dole widać było wybrukowane drogi, przechadzających się mieszkańców i strażników pilnujących spokoju. Na obrzeżach widnokręgu, zaraz za iglastym lasem rosnącym tuż za polami uprawnymi, widać było pustynię Deresto. Siencur marzył, żeby przebyć ją razem ze swoim przyjacielem i odnaleźć czysty kryształ, jaki powstał według legend kilkadziesiąt lat temu w samym środku pustyni.
Kiedy chłopak uznał, że jest gotowy na zadawanie kolejnych pytań swej matce, odwrócił się, ale ujrzał tylko puste łóżko, a na nim wgniecenie w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą siedziała elfka. Jednak podczas jego rozmyślań musiała się niepostrzeżenie wymknąć.
Siencur miał ochotę biec do niej i pytać, chciał karać za swój ból, chciał, żeby oni odczuli to samo, co on. Stanął przed stłuczonym lustrem i oparł ręce na toaletce, nie zważając na to, że pokaleczy sobie dłonie. Wpatrywał się w krzywe odbicie swojej twarzy i uświadamiał powoli, że znów dał się ponieść emocjom. Gdy tak wpatrywał się w swoje oczy, plamki na obrzeżach, zwiększające się źrenice, zaczął się uspakajać. Znał reakcję Mistrza Dalyna na taki brak kontroli. Postanowił to przemilczeć i przeszedł do następnej, nurtującej go myśli.
Wiedział, że informacja o Inez miała zostać tajemnicą do końca jego życia, jednak wciąż szokowało go to, że jego rodzice rozkazali ją zabić. Oczywiście słyszał przepowiednię – przez nią podsłuchał rozmowę ojca ze swoim podwładnym na temat Inez – jednak nie mógł uwierzyć, że to właśnie przez tak niepewną rzecz jego ukochany ojciec rozkazał z zimną krwią zamordować nowonarodzone Elfie Dziecię.
Przez dłonie chłopaka przeszła błyskawica bólu, kiedy mocniej się na nich oparł. Książe cofnął ręce i uniósł je, chcąc zobaczyć, jak bardzo je sobie pokaleczył. Gdy ujrzał kilka odłamków wielkości piasku wbitych w skórę, stwierdził, że nie warto marnować na to czasu. Był niesamowitym ignorantem, jeśli chodziło o jego zdrowie, co nie cieszyło jego pobratymców. Chcieli oni za wszelką cenę chronić niebieską krew, a ten dzieciak miał gdzieś ich starania.
Siencur postanowił odpuścić tego dnia naukę historii i usiadł na krześle przy biurku zawalonym papierami i książkami, a także piórami. Jedynie kałamarz był na swoim miejscu. Chłopak sięgnął po grube tomiszcze i przyciągnął je do siebie, później chwycił za pióro. Zauważył jednak, że jest ono bezużyteczne, gdyż złamało się w połowie. Ze złością cisnął je w stronę kosza na śmieci i wyszedł ze swojego pokoju, trzaskając drzwiami.
Skorzystał z ukrytego przejścia, których było w pałacu wiele, by zejść do miasta i kupić kolejny zestaw piór. Nienawidził posyłać po to służbę, wolał sam przejść niewielki dystans i poobserwować miasto. Dlatego też mieszczanie traktowali go jak zwyczajnego elfa na zakupach.
Podszedł do ściany na lewo od jego sypialni i nacisnął wypukły kwadracik, który otwierał niewielkie wejście do ciemnego korytarza. Wszedł do środka, ciągnąc za sobą otwór.
W korytarzu zrobiło się całkowicie ciemno. Książe skarcił się w myślach za zapominalstwo i podniósł z ziemi kamień wielkości pięści.
Lekcje magii w końcu się na coś przydadzą – pomyślał, po czym mruknął:
- Rursum formam.
Kamień zrobił się płynny!
Chłopak manewrując dłońmi ułożył z niego coś na kształt pochodni. Później cofnął zaklęcie, trzymając w ręku prowizoryczny żagiew. Potem dodał do tego czaru kolejne i już po chwili szedł korytarzem, oświetlając sobie drogę niebieskim płomieniem. Na rozwidleniu korytarzy skręcił w prawo i zdecydowanym krokiem ruszył dalej. Zakręcił jeszcze kilka razy i w końcu w oddali dojrzał koniec korytarza, oświetlony pochodnią, żeby nie wpaść na gładką, szarą ścianę z niewielką wypukłością wielkości elfiej dłoni.
Zaniepokoił się, gdyż przy wejściu, które zapamiętał, nie było pochodni.
Zbliżył się do końca korytarza i ujrzał drugi uchwyt. Mimo to po prostu upuścił żagiew, cofając zaklęcie zmieniające kształt oraz to wywołujące ogień. Mając wolną prawą dłoń przyłożył ją do wypukłości i nacisnął. Ściana wydała okropny dźwięk kamienia pocieranego o kamień. Uchylone przejście pozwoliło Siencurowi zajrzeć do środka bez obawy zmiażdżenia. Mimo to chłopak chciał mocniej pchnąć je, by mieć łatwiejszy dostęp do nieznanego pokoju. Na nic się to zdało – drzwi zatrzymały się i pomimo wszelkich starań księcia, nie chciały drgnąć.
Chłopak zazgrzytał zębami i cofnął się, ustawiając naprzeciw wejścia. Przyłożył dłoń do skały, trochę ponad przyciskiem. Wycofał drugą, zaciśniętą w pięść i wziął rozmach.
- Ga...
Wejście z hukiem uderzyło o ścianę jeszcze zanim użył zaklęcia.
- Kto, na smoczy ogon, próbuje mi rozwalić pokój?! – zagrzmiał tubalny głos. Książe zdziwiony odsunął się kilka kroków, by w przejściu ujrzeć starca.
- Ach – mruknął mężczyzna, gładząc się po brodzie pokaźnych rozmiarów. – To znów nasz książe pałęta się po korytarzach. Przekonajmy się, co potrafisz.
Siencur odskoczył z krzykiem, gdy wielka kula czerwonego ognia poszybowała w jego stronę.

Obrzeża wioski Fratello, wrzosowisko:


Wioskę, która graniczyła z miastem Climb otaczały wielkie wrzosowiska. To miejsce mogło przypomnieć azyl spokoju i harmonii, lecz nie tamtego wieczora. Mocniejszy podmuch wiatru poruszył roślinami, tym samym pozwalając dziewczynie przemieścić się bezszelestnie bliżej drogi. Obserwowała nadchodzącego młodzieńca, na oko piętnastolatka. Wietrzyk igrał mu w kruczoczarnych włosach. Okrągła twarz była bardzo blada, a zielone oczy świdrowały wszystko przenikliwym wzrokiem.
Inez powoli zaczęła się unosić. Skryta przez cień padający od strony małej brzózki przypatrywała się przybyszowi. Skądś już go znam – przemknęło jej przez myśl.
- Nie musisz się ukrywać – powiedział, podchodząc do oniemiałej ze zdziwienia elfki. Nikomu nie udało się dotąd odnaleźć jej, kiedy tego nie chciała. Uśmiechał się od ucha do ucha, prezentując komplet białych zębów. – Czy wiesz, co stało się pod tym drzewkiem?
- Nie wiem, na początek jednak wolałabym dowiedzieć się, kim jesteś – odparowała Inez, zakładając ręce na piersi. Nie podobał jej się sposób, w jaki nieznajomy się wyrażał.
Podszedł bliżej niej tak gwałtownie, że Ruda cofnęła się zaskoczona. A chłopak tylko wskazał dłonią korę drzewa. Zaciekawiona dziewczyna zbliżyła się do rośliny i przyjrzała jej się. Wtedy też zauważyła coś, co wytrąciło ją z równowagi.
- Locus Mortem – odezwała się grobowym tonem. To drzewo jest zasilone mocami zmarłego elfa? Źrenice dziewczyny rozszerzyły się, kiedy zauważyła wyskrobane pod znakiem słowa: Pars Ignea Capillos.
Cześć płomiennowłosej.
Dopiero po chwili dotarło do niej, co to oznacza. Elfka upadła na kolana, dłońmi dotknęła kory, a czoło oparła o namalowane serce, przebite strzałą. Umysłem zajrzała do jaźni drzewa i zapytała, kto jest jego Custos Interius. Ospała świadomość odpowiedziała po kilku minutach.
Moim Custos Interius jest… Viktoria…
Inez otworzyła oczy i opuściła ręce. Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze, kiedy wspomnienia przelały się przez bramy rzeczywistości…

***
- Ruda, wracaj! – krzyknęła Ilis, goniąc swoją podopieczną i jej przyjaciółkę, Viki. Odpowiedzią na jej wezwania był dźwięczne śmiechy. Obie pomknęły na wrzosowisko, mieszczące się na południowym krańcu wioski.
- Szybciej, Viki, szybciej! – zawołała Inez, śmiejąc się przy tym w głos. Rude włosy powiewały za nią przypominając płomienie. Obie dziewczynki były dwa razy szybsze niż dorosły elf, co pozwalało im umknąć za każdym razem, gdy chciały. Blondynka wyprzedziła swoją przyjaciółkę, biegnąc tyłem, przez co nie mogła zauważyć, jak ogromne w tamtym momencie groziło jej niebezpieczeństwo. Ruda jednak zauważyła wielkie, brązowo-zielone stwory, na które zaraz miała wpaść jej koleżanka.
- Uważaj! Za tobą! – wrzasnęła, pokazując ręką Cantu. Viktoria jednak nie zdążyła w porę wyhamować i wpadła prosto w ręce jednego z nich. Przeraźliwy krzyk poniósł się echem po całym wrzosowisku.
I wtedy wydarzyło się coś niesamowitego.
Oczy Inez błysnęły, a tatuaż na przedramieniu, przedstawiający pegaza zapłonął żywym ogniem. Zaciskała ręce, posyłając ku potworom przerażające spojrzenie. Te jednak nie reagowały. Z wyciągniętą przed siebie ręką, elfka wypowiedziała zaklęcie, mające zabić stwory. Żadnemu dorosłemu uczonemu nie udałoby się dokona tego, co właśnie zrobiła dziewięcioletnia dziewczynka. Ruda upadła na kolana, trzymając się za oparzone ramię, nie mogąc spojrzeć na Viktorię, której właśnie uratowała życie.

***

Inez drżała na całym ciele, zaciskając dłonie na pniu. Wspomnienie jednak wciąż nie pozwalało jej wydostać się ze szponów bólu, rozpaczy. Waliła pięściami w drzewo, roniąc wielkie łzy.
Chłopak nie potrafił jej pomóc, tak jak nie potrafił pomóc swojej siostrze, więc patrzył i czekał, aż jego rozmówczyni wydostanie się z sieci wspomnień. Cierpiał przy tym, ponieważ jego potępiona dusza znów musiała patrzeć na czyjąś mękę. I po co? Żeby dowiedziała się o śmierci przyjaciółki? – rozmyślał, patrząc na nią. Bardzo tęsknił za czasami, w których cała trójka była beztroska, w których Inez nie była przeklęta, a Viktoria żyła.
Z ponurych rozmyślań chłopaka wyrwał szloch dziewczyny. Widocznie otrzeźwiała jakiś czas temu, na tyle wcześnie by zrozumieć, co to wszystko ma znaczyć. Elf, którego skóra w blasku księżyca stała się jakby przezroczysta, wstał i podszedł do Inez. Kucnął przy niej, kręcąc głową z niepokojem.
- Przykro mi – mruknął niezbyt pocieszającym tonem. – Ale… Umarła nie tylko Viki.
Szlochy momentalne ustały. Inez podniosła się na łokciach i spojrzała głęboko w oczy nieznajomego. Nie mogła zrozumieć, co on miał jej do powiedzenia, ani dlaczego musiał to robić akurat w momencie, w którym dowiedziała się o śmierci swojej przyjaciółki.
- Co do… - urwała w połowie zdania, wytrzeszczając oczy na elfa, który uśmiechnął się promieniście, zachęcając Rudą do dalszego mówienia. – Demento? T-to na p-prawdę ty?
Chłopak skinął głową, po czym spojrzał na niebo, oceniając, ile czasu jeszcze mu zostało oraz by zrobić coś z sobą. Nie chciał patrzeć na zrozpaczoną przyjaciółkę. Wolałby żeby to ktoś inny powiedział jej o śmierci rodzeństwa, jednak wiedział, że to on był do tego zmuszony. Widząc, że księżyc chyli się ku horyzontowi, postanowił przejść do sedna sprawy.
Inez podniosła się do pozycji siedzącej, wciąż płacząc. Nie chciało jej się wierzyć, że brat Viktorii również zmarł. Wystarczającym ciosem była dla niej śmierć dawnej przyjaciółki, a co dopiero jej młodszego brata, Fila.
- Czegoś ode mnie oczekujesz. Co to takiego? – zapytała po dłużej chwili milczenia. Mężczyzna wyjął z kieszeni spodni czarną chustę w białe wzorki i wyciągnął ją w stronę dziewczyny.
- Spal to, proszę – wyszeptał, przysiadając obok Rudej. Dopiero z bliska dziewczyna zauważyła, że Demento jest nienaturalnie przezroczysty! Próbując to zignorować podniosła się powoli i odsunęła kilka kroków.
- Ignis comedentis.
Chusta momentalnie stanęła w ogniu. Już chwilę później stała się tylko kupką popiołu. Myśląc, że to już wszystko, elfka odwróciła się na pięcie. W połowie zatrzymał ją śmiech, wydobywający się z… spalonej apaszki. Był to śmiech dźwięczny, pełen radości, a na pewno dziewczęcy.
Niespokojne spojrzenie legło na smudze dymu wydobywającej się z prochu. Jednak to nie była tylko prosta „niteczka” lecąca ku niebu. Opar zaczął przybierać kształty elfiej twarzy, tułowia… Chwilę później stała przed Rudą prawdziwa Viktoria i jej brat, Demento. Oboje byli uśmiechnięci od ucha do ucha. Viki przytuliła swoją przyjaciółkę. Jej dotyk był dziwny. W miejscu, gdzie jej skóra dotknęła, ciała Inez czuła drażniące ciepło.
- Dziękuje ci. Uwolniłaś mnie i mojego brata. Nareszcie wolni! – krzyknęła blondynka, kręcąc się wokół własnej osi. Elfka, nic nie rozumiejąc, spojrzała pytająco na chłopaka. Ten jedynie wzruszył ramionami.
- Nie zauważyłaś, że jestem widmem, prawda? – zapytał, po czym kontynuował, nie czekając na odpowiedź. – Byliśmy duchami, mieszkającymi na ziemi, ponieważ moja siostra miała wobec ciebie dług. To wspomnienie, które dzisiaj dostało się do twojej świadomości... Viktoria zabrała ci wtedy apaszkę, a ty nawet tego nie zauważyłaś. Spalając tę chustę dzisiejszego wieczoru, pozwoliłaś nam odejść. Viki spłaciła swój dług wobec ciebie. Nieświadomie pozwoliłaś jej odejść. Musimy teraz iść. Nie martw się, Fil żyje. Żegnaj, płomiennowłosa, idź i wypełnij przepowiednię.
Demento uśmiechnął się, złożył na policzku Inez krótki pocałunek, a później chwycił swoją siostrę za rękę i oboje unieśli się ku niebu, machając dziewczynie na pożegnanie. Po pewnym czasie, kiedy oboje byli już bardzo wysoko, rozpłynęli się w powietrzu. Łzy pociekły po twarzy Rudej, żłobiąc w kurzu na jej twarzy ślady. Była nie tyle co zszokowana, co po prostu oniemiała z bólu
- To nie możliwe, to nie jest możliwe… - wymamrotała, po czym rzuciła się do ucieczki. Jej trzewiki dudniły, uderzając o drogę. W niektórych domkach wciąż paliło się światło, lecz większość spowiła ciemność. Inez potykała się co chwilę na nierównej drodze, gdy pędziła jakby ją goniła sama śmierć.
Zrozpaczona kobieta wpadła do gospody, pobiegła do swoje izby i zaczęła wszystko pakować. Mały plecak zarzuciła na plecy i spojrzała na swoją gitarę, teraz schowaną w pokrowcu. Wyciągnęła nad nią rękę, mruknęła:
- Levitatem.
Instrument momentalnie zmalał do wielkości kostki do gier planszowych, który schowała do tylnej kieszeni. Na małym stoliku zostawiła trzy złote monety, jako zapłatę. Później wypadła z budynku, kierując się ku jego tyłom.
Storm jakby czytał w jej myślach, ponieważ czekał, gotowy do drogi. Patrzył na nią zaniepokojony. Inez wskoczyła na niego, po czym mruknęła:
- Uciekamy stąd. Do Climbu. Szybko! – ostatnie zdanie wykrzyknęła rozpaczliwie widząc, że starzec zajmujący się karczmą wyjrzał przez okno. Pegaz popędził przed siebie.
Łzy wciąż ciekły po policzkach Rudej, ginąc w jej płomiennych włosach. Kolejna ucieczka. Następna śmierć. Załamana wykrzyknęła płaczliwym głosem:
- Mam tego dość! – Jednak jej krzyk zginął w tętnie kopyt jej przyjaciela. – Mam już tego dość…
Jej serce waliło niczym młot, gdy przypomniała sobie ostatnie słowa Demento. „Idź i wypełnij przepowiednię”. Słowa niczym strzała przebiły się do jej świadomości.
„Jej oczy zabłysną białym światłem,
A duchy obdarują ją białym kosturem
By śmierci mogła towarzyszyć w długim korowodzie”
Błagała w myślach, żeby Demento się pomylił, a także żeby oboje trafili do lepszego miejsca, choć na co dzień Inez nie wierzyła w coś takiego jak niebo czy piekło.


Dziewczyna odwróciła się jeszcze, chcąc zobaczyć wioskę oddalającą się z każdą sekundą. Wyobrażała sobie poranek w jednym z domków. Do jej oczu napłynęło jeszcze więcej łez, dlatego odrzuciła tę myśl i odwróciła się przodem do celu ich podróży. W oddali zobaczyła wschodzące słońce, a w jej głowie zaświtała myśl: „Jak to możliwe, że wschód znów się pojawia, skoro świat kończy się ze śmiercią?”
- Zwolnij – wychrypiała widząc, że Storm próbuje utrzymać takie samo tempo co przy wyjeździe. Poklepała go po karku, przytuliła go i wdychając kojący zapach ich codzienności uspokajała się.
- Co tam się stało? – zapytał cicho pegaz, zwalniając do lekkiego truchtu. – Słyszysz? – dodał po chwili, gdyż Inez nie odpowiadała.
- Rozpoznali mnie – gładko skłamała dziewczyna, nie podnosząc głowy. – Trzeba będzie się spieszyć.
Jak na znak Storm ponownie przyspieszył, pozwalając dziewczynie na chwilę rozmyślań nad tym, co dała Viktorii i tym, co dziewczyna przez nią straciła. Nie potrafiła odtrącić od siebie uporczywych wspomnień. Zagryzła wargę i skupiła się na jeździe, odrzucając temat Viki, Dementa oraz ich rodziny głęboko, w najbardziej zakurzone miejsca w jej pamięci. Była wykończona, jednak rozejrzała się jeszcze, chcąc znaleźć jakieś ustronne miejsce, w którym mogłaby zebrać trochę sił do wyczarowania zasłony. Wypatrzyła niewielką polanę między drzewami, na tyle dużą, żeby bez problemu pomieścili się tam ze Stormem. Już chciała wskazać na to miejsce, kiedy wydarzyło się coś niespodziewanego.
Zewsząd otoczył ich Królewski Patrol, często nazywany uciszaczami. Inez nie wahała się ani chwili.
- Obspeverre! – krzyknęła, czerpiąc siłę z roślin naokoło. Czterech przeciwników legło na ziemi z cichym jękiem, a Storm popędził przed siebie, znikając między drzewami.
Dziewczynę wykończyło to zaklęcie. Czuła, że opłaciła to zdrowiem, gdyż na jej skórze pojawiły się czerwone plamki. Mimo to dzielnie trzymała się pegaza i razem pędzili przed siebie.
- Extract potentatem herba – mruknęła jeszcze i z miejsca zaczęła korzystać z mocy roślin, która napłynęła do niej ze wszystkich stron.

Pałac królewski, podziemia:

Siencur otarł wierzchem dłoni pot perlący się na jego czole i uniósł swoją tarczę jedną ręką, odbijając kawałek kamienia, wyrwanego ze ściany korytarza. Za sobą miał tunel, a przed – wściekle atakującego maga. Nawet przez myśl mu nie przeszła ucieczka, gdyż wystarczyło jedno zaklęcie i wszystkie korytarze stanęłyby w ogniu, a on stałby się żywą pochodnią.
- Chciałem tylko znaleźć dobrą drogę! – krzyknął, broniąc się przed starcem w czarnym ubraniu. Ten jakby go nie słyszał.
Siencura nagle ogarnął niesamowity spokój. Elf odsunął się kawałek i wysunął skalną półkę ze ściany, by osłonić się przed atakami. Szybka, chłodna analiza pozwoliła mu odnaleźć wyjście z sytuacji. Bez chwili wahania wdrążył swój plan w życie. Cofnął głaz i stanął naprzeciw swojego przeciwnika.
- Terra specie! – krzyknął, unosząc obie dłonie skierowane palcami w dół. Podłoga pod nogami starca zafalowała, a mędrzec stracił równowagę i uderzył o ziemię. Siencur skrzętnie to wykorzystał i wytworzył z kamiennego podłoża kajdanki, uniemożliwiając magowi poruszanie dłońmi. Sapnął i oparł dłonie na kolanach, zakończywszy zaklęcie.
Jakież było jego zdziwienie, gdy ze ściany po jego prawej wystrzeliło coś na kształt ręki, próbując uderzyć w jego twarz!
- Ach! – krzyknął, gdy kolejne skalne ramię uderzyło go w lewe biodro. Nagle zewsząd otoczyły go wysuwające się i chowające, podłużne głazy. Rozpoczął dziki taniec, próbując unikać większości uderzeń i jednocześnie szukając źródła jego problemów. Skierował swoje spojrzenie na, jak mu się wydawało, pokonanego przeciwnika.
Zrozumiał, co się dzieje, kiedy dojrzał jego usta rozciągnięte w uśmiechu. Mag szeptał zaklęcia! 
- Torpor oratio! – krzyknął między jednym a drugim obrocie, skutecznie uciszając starca. Używając innego zaklęcia przywrócił ściany do pierwotnego stanu i zbliżył się do przeciwnika.
- Przestaniesz? – zapytał, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Trzeba przyznać, że masz siłę jak na twój wiek.
Niespodziewanie książe również wylądował na ziemi po nagłym uderzeniu powietrza! Sapnął zirytowany i nim mędrzec zdążył zrobić cokolwiek, krzyknął:
- Heja*, rozejm!
Mag przekrzywił głowę i zaciekawiony spojrzał na księcia.
- Uwolnię cię spod wpływu czarów, jeśli pozwolisz mi stąd odejść właściwą drogą – zaproponował, unosząc się na łokciach. Po chwili starzec kiwnął głową. Siencur niepewnie wycofał najpierw jedno, a później i drugie zaklęcie. Podniósł się z podłogi i wyciągnął w stronę nieznajomego pomocną dłoń, mimo że wciąż stanowił on potencjalne zagrożenie. Wychowanie nakazało mu pomóc starszej od siebie osobie.
Mędrzec skorzystał z pomocy. Przytrzymał księcia i przedstawił się:
- Jestem Joka, syn Farasi i Fuko, mędrzec i wojownik, elf.
Siencurowi opadła szczęka, jednak już po chwili odpowiedział:
- Jestem Siencur, syn Cervisy i Secura, książe Elfiego Królestwa, elf.
Zapadła chwilowa cisza, w której oboje przetrawiali zyskane wiadomości.
Siencur był szczerze zdziwiony, że poznał syna jednej z najbardziej niesamowitych elfich par. Farasi była uzdrowicielką – piekielnie dobrą uzdrowicielką – dodał w myślach. Miała w sobie niesamowite zasoby energii, uzbierane przez wiele lat w Wher Ghur, krasnoludzkim paśmie górskim, gdzie znajdował się ich największy dwór – Eget Sardius. Później przyłączyła się do wojowników elfickich, uzdrawiając co poważniej zranionych. W ten sposób poznała Fuko – przywódcę łuczników. Był to mężczyzna postawny. Z miejsca zakochali się w sobie i razem walczyli w imię Zachodniego Wybrzeża Pierścienia. Potomkowie takich osób najczęściej ukrywali się, gdyż ich moce mogły być nadużyte przez władców.
- Wybacz mi tą napaść, książe, lecz musiałem sprawdzić, jak się sprawy mają, jeśli chodzi o twoje panowanie nad magią i szczerze powiem, że jest lepiej niż zakładałem – powiedział uśmiechnięty Joka, zakładając ręce za plecami.
- Ależ oczywiście, mistrzu – odpowiedział grzecznie Siencur, kłaniając się lekko. – Miło mi słyszeć, że moja praca nad umiejętnościami daje efekty – dodał, odwzajemniając grymas.
- Odwiedź mnie któregoś dnia, jeśli zechcesz dowiedzieć się więcej o niektórych czarach – zaproponował starszy mężczyzna, po czym odwrócił się i wszedł do swojego pokoju. Nim jednak zamknął drzwi, książe zawołał:
- Jak mam do ciebie trafić?!
- Magia cię przyciągnie – padła odpowiedź, a już po chwili drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając Siencura samego z jego myślami.
I kto by powiedział, że w drodze po pióro poznam kogoś takiego?

____________________________________


*Heja – potocznie „zwolnij/zaczekaj”,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz