„Ucieczka przed
cierpieniem jest ucieczką przed życiem.” ~Kard. Josef Ratzinger
Pałac Królewski;
Sypialnia księcia:
Drzwi skrzypnęły głośno, kiedy Cervisa
wpadła do pokoju swojego syna. Od razu skierowała spojrzenie na postać siedzącą
na łóżku pokrytym białą pościelą. Zignorowała pęknięte lustro, sygnet rodowy
leżący na ziemi, wszystko. Wtedy najważniejszy był jej syn.
Chłopiec siedział spokojnie, patrzył na
swoje ręce. Był wysokim, chudym elfem o bladej cerze i kościstej posturze. Jego
włosy miały barwę brązu, w niektórych miejscach przebłyskujące rudym. Ostre rysy
twarzy i wielkie cienie pod oczami dodawały mu powagi i postarzały go. Spojrzał
na swoją matkę, przeszywając ją spojrzeniem błękitnych oczu, od których bił ból
i niezrozumienie. Ponownie odwrócił wzrok, wbijając go w czerwony dywan u jego
stóp.
Kobieta przysiadła na skraju łóżka i
niepewnym głosem wyszeptała:
- Siencur?
- Dlaczego? – zapytał od razu, głosem
dziwnie zachrypniętym, co oznaczało rychły atak szału.
Mimo to książe ukrywał dzielnie swoje
uczucia.
– Czym sobie zawiniła? Czemu
uznaliście, że nie warto ją wychowywać, że lepiej kazać ją zabić, niż pozwolić
jej dorosnąć w zwykłej rodzinie?
Cervisa nie wiedziała, co mu
odpowiedzieć. Że nie chciała mieć córki? Że to ona była zapowiadana przez
przepowiednie? Żaden fałszywy argument nie zwiódłby chłopaka, dlatego elfka
milczała. Nie mogła mu przecież powiedzieć, że to ją przepowiedziano do
poprowadzenia wojny, która miała wyniszczyć ich ród.
Był to kolejny błąd, który popełniła.
Siencur zerwał się na równe nogi i
zaczął chodzić po pokoju w tą i z powrotem. Był naprawdę wściekły. Czerwona
peleryna powiewała za nim, łopocząc w gniewie. Jego włosy rozwiewały się w
wietrze, który wtargnął do pokoju przez uchylone okno.
- Czternaście lat! CZTERNAŚCIE! Tyle
czasu żyłem w kłamstwie! Nie mogę w to uwierzyć! – krzyczał, nie potrafiąc
opanować płomienia w nim samym. – I to wy ciągle mi powtarzaliście, że nie
wolno mi kłamać! Że kłamiąc czynię coś złego! Nieodpowiedniego!
Kobieta z każdym słowem swojego syna
markotniała. Nie wiedziała, co zrobić, aby niekontrolowany atak szału skończył
się najszybciej. Chciała tego uniknąć, jednak gdzieś w sobie wiedziała, że to
się kiedyś wyda. Mimo to liczyła, że uda jej się zachować tajemnicę dla siebie.
Wtedy udało jej się jedynie wyszeptać:
- Kochanie…
- NIE! – ryknął elf, kompletnie
wyprowadzony z równowagi, odwracając się przodem do swojej matki. – Milcz!
Miałaś zbyt dużo czasu, żeby mówić! Więc teraz milcz.
Trochę spokojniejszy spojrzał przez
okno, w stronę pustyni. Stał tak przez kilka minut, aby doprowadzić swoje nerwy
do normalnego stanu. Jeśli chciał zdobyć odpowiedzi na dręczące go pytania,
musiał być spokojny. Oddychał głęboko i równomiernie, obserwując wszystko
poniżej. Mieszkał w jednej z najwyższych wież. W dole widać było wybrukowane
drogi, przechadzających się mieszkańców i strażników pilnujących spokoju. Na
obrzeżach widnokręgu, zaraz za iglastym lasem rosnącym tuż za polami uprawnymi,
widać było pustynię Deresto. Siencur marzył, żeby przebyć ją razem ze swoim
przyjacielem i odnaleźć czysty kryształ, jaki powstał według legend
kilkadziesiąt lat temu w samym środku pustyni.
Kiedy chłopak uznał, że jest gotowy na
zadawanie kolejnych pytań swej matce, odwrócił się, ale ujrzał tylko puste
łóżko, a na nim wgniecenie w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą siedziała
elfka. Jednak podczas jego rozmyślań musiała się niepostrzeżenie wymknąć.
Siencur miał ochotę biec do niej i pytać,
chciał karać za swój ból, chciał, żeby oni odczuli to samo, co on. Stanął przed
stłuczonym lustrem i oparł ręce na toaletce, nie zważając na to, że pokaleczy
sobie dłonie. Wpatrywał się w krzywe odbicie swojej twarzy i uświadamiał
powoli, że znów dał się ponieść emocjom. Gdy tak wpatrywał się w swoje oczy,
plamki na obrzeżach, zwiększające się źrenice, zaczął się uspakajać. Znał
reakcję Mistrza Dalyna na taki brak kontroli. Postanowił to przemilczeć i
przeszedł do następnej, nurtującej go myśli.
Wiedział, że informacja o Inez miała
zostać tajemnicą do końca jego życia, jednak wciąż szokowało go to, że jego
rodzice rozkazali ją zabić. Oczywiście słyszał przepowiednię – przez nią
podsłuchał rozmowę ojca ze swoim podwładnym na temat Inez – jednak nie mógł
uwierzyć, że to właśnie przez tak niepewną rzecz jego ukochany ojciec rozkazał
z zimną krwią zamordować nowonarodzone Elfie Dziecię.
Przez dłonie chłopaka przeszła
błyskawica bólu, kiedy mocniej się na nich oparł. Książe cofnął ręce i uniósł
je, chcąc zobaczyć, jak bardzo je sobie pokaleczył. Gdy ujrzał kilka odłamków
wielkości piasku wbitych w skórę, stwierdził, że nie warto marnować na to
czasu. Był niesamowitym ignorantem, jeśli chodziło o jego zdrowie, co nie
cieszyło jego pobratymców. Chcieli oni za wszelką cenę chronić niebieską krew,
a ten dzieciak miał gdzieś ich starania.
Siencur postanowił odpuścić tego dnia
naukę historii i usiadł na krześle przy biurku zawalonym papierami i książkami,
a także piórami. Jedynie kałamarz był na swoim miejscu. Chłopak sięgnął po
grube tomiszcze i przyciągnął je do siebie, później chwycił za pióro. Zauważył
jednak, że jest ono bezużyteczne, gdyż złamało się w połowie. Ze złością cisnął
je w stronę kosza na śmieci i wyszedł ze swojego pokoju, trzaskając drzwiami.
Skorzystał z ukrytego przejścia,
których było w pałacu wiele, by zejść do miasta i kupić kolejny zestaw piór.
Nienawidził posyłać po to służbę, wolał sam przejść niewielki dystans i
poobserwować miasto. Dlatego też mieszczanie traktowali go jak zwyczajnego elfa
na zakupach.
Podszedł do ściany na lewo od jego
sypialni i nacisnął wypukły kwadracik, który otwierał niewielkie wejście do
ciemnego korytarza. Wszedł do środka, ciągnąc za sobą otwór.
W korytarzu zrobiło się całkowicie
ciemno. Książe skarcił się w myślach za zapominalstwo i podniósł z ziemi kamień
wielkości pięści.
Lekcje
magii w końcu się na coś przydadzą –
pomyślał, po czym mruknął:
- Rursum
formam.
Kamień zrobił się płynny!
Chłopak manewrując dłońmi ułożył z
niego coś na kształt pochodni. Później cofnął zaklęcie, trzymając w ręku
prowizoryczny żagiew. Potem dodał do tego czaru kolejne i już po chwili szedł
korytarzem, oświetlając sobie drogę niebieskim płomieniem. Na rozwidleniu
korytarzy skręcił w prawo i zdecydowanym krokiem ruszył dalej. Zakręcił jeszcze
kilka razy i w końcu w oddali dojrzał koniec korytarza, oświetlony pochodnią,
żeby nie wpaść na gładką, szarą ścianę z niewielką wypukłością wielkości elfiej
dłoni.
Zaniepokoił się, gdyż przy wejściu,
które zapamiętał, nie było pochodni.
Zbliżył się do końca korytarza i ujrzał
drugi uchwyt. Mimo to po prostu upuścił żagiew, cofając zaklęcie zmieniające
kształt oraz to wywołujące ogień. Mając wolną prawą dłoń przyłożył ją do
wypukłości i nacisnął. Ściana wydała okropny dźwięk kamienia pocieranego o
kamień. Uchylone przejście pozwoliło Siencurowi zajrzeć do środka bez obawy
zmiażdżenia. Mimo to chłopak chciał mocniej pchnąć je, by mieć łatwiejszy
dostęp do nieznanego pokoju. Na nic się to zdało – drzwi zatrzymały się i
pomimo wszelkich starań księcia, nie chciały drgnąć.
Chłopak zazgrzytał zębami i cofnął się,
ustawiając naprzeciw wejścia. Przyłożył dłoń do skały, trochę ponad
przyciskiem. Wycofał drugą, zaciśniętą w pięść i wziął rozmach.
- Ga...
Wejście z hukiem uderzyło o ścianę
jeszcze zanim użył zaklęcia.
- Kto, na smoczy ogon, próbuje mi
rozwalić pokój?! – zagrzmiał tubalny głos. Książe zdziwiony odsunął się kilka
kroków, by w przejściu ujrzeć starca.
- Ach – mruknął mężczyzna, gładząc się
po brodzie pokaźnych rozmiarów. – To znów nasz książe pałęta się po
korytarzach. Przekonajmy się, co potrafisz.
Siencur odskoczył z krzykiem, gdy
wielka kula czerwonego ognia poszybowała w jego stronę.
Obrzeża
wioski Fratello, wrzosowisko:
Wioskę, która graniczyła z miastem Climb
otaczały wielkie wrzosowiska. To miejsce mogło przypomnieć azyl spokoju i
harmonii, lecz nie tamtego wieczora. Mocniejszy podmuch wiatru poruszył
roślinami, tym samym pozwalając dziewczynie przemieścić się bezszelestnie
bliżej drogi. Obserwowała nadchodzącego młodzieńca, na oko piętnastolatka.
Wietrzyk igrał mu w kruczoczarnych włosach. Okrągła twarz była bardzo blada, a
zielone oczy świdrowały wszystko przenikliwym wzrokiem.
Inez powoli zaczęła się unosić. Skryta
przez cień padający od strony małej brzózki przypatrywała się przybyszowi. Skądś już go znam – przemknęło jej przez
myśl.
- Nie musisz się ukrywać – powiedział,
podchodząc do oniemiałej ze zdziwienia elfki. Nikomu nie udało się dotąd
odnaleźć jej, kiedy tego nie chciała. Uśmiechał się od ucha do ucha,
prezentując komplet białych zębów. – Czy wiesz, co stało się pod tym drzewkiem?
- Nie wiem, na początek jednak
wolałabym dowiedzieć się, kim jesteś – odparowała Inez, zakładając ręce na
piersi. Nie podobał jej się sposób, w jaki nieznajomy się wyrażał.
Podszedł bliżej niej tak gwałtownie, że
Ruda cofnęła się zaskoczona. A chłopak tylko wskazał dłonią korę drzewa.
Zaciekawiona dziewczyna zbliżyła się do rośliny i przyjrzała jej się. Wtedy też
zauważyła coś, co wytrąciło ją z równowagi.
- Locus Mortem – odezwała się grobowym tonem. To drzewo jest zasilone mocami zmarłego
elfa? Źrenice dziewczyny rozszerzyły się, kiedy zauważyła wyskrobane pod
znakiem słowa: Pars Ignea Capillos.
Cześć płomiennowłosej.
Dopiero po chwili
dotarło do niej, co to oznacza. Elfka upadła na kolana, dłońmi dotknęła kory, a
czoło oparła o namalowane serce, przebite strzałą. Umysłem zajrzała do jaźni drzewa
i zapytała, kto jest jego Custos Interius. Ospała świadomość odpowiedziała po kilku minutach.
Moim
Custos Interius jest… Viktoria…
Inez otworzyła oczy i opuściła ręce.
Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze, kiedy wspomnienia przelały się przez bramy
rzeczywistości…
***
-
Ruda, wracaj! – krzyknęła Ilis, goniąc swoją podopieczną i jej przyjaciółkę,
Viki. Odpowiedzią na jej wezwania był dźwięczne śmiechy. Obie pomknęły na
wrzosowisko, mieszczące się na południowym krańcu wioski.
-
Szybciej, Viki, szybciej! – zawołała Inez, śmiejąc się przy tym w głos. Rude
włosy powiewały za nią przypominając płomienie. Obie dziewczynki były dwa razy
szybsze niż dorosły elf, co pozwalało im umknąć za każdym razem, gdy chciały.
Blondynka wyprzedziła swoją przyjaciółkę, biegnąc tyłem, przez co nie mogła
zauważyć, jak ogromne w tamtym momencie groziło jej niebezpieczeństwo. Ruda
jednak zauważyła wielkie, brązowo-zielone stwory, na które zaraz miała wpaść
jej koleżanka.
-
Uważaj! Za tobą! – wrzasnęła, pokazując ręką Cantu. Viktoria jednak nie zdążyła
w porę wyhamować i wpadła prosto w ręce jednego z nich. Przeraźliwy krzyk
poniósł się echem po całym wrzosowisku.
I
wtedy wydarzyło się coś niesamowitego.
Oczy
Inez błysnęły, a tatuaż na przedramieniu, przedstawiający pegaza zapłonął żywym
ogniem. Zaciskała ręce, posyłając ku potworom przerażające spojrzenie. Te
jednak nie reagowały. Z wyciągniętą przed siebie ręką, elfka wypowiedziała
zaklęcie, mające zabić stwory. Żadnemu dorosłemu uczonemu nie udałoby się
dokona tego, co właśnie zrobiła dziewięcioletnia dziewczynka. Ruda upadła na
kolana, trzymając się za oparzone ramię, nie mogąc spojrzeć na Viktorię, której
właśnie uratowała życie.
***
Inez drżała na całym ciele, zaciskając
dłonie na pniu. Wspomnienie jednak wciąż nie pozwalało jej wydostać się ze
szponów bólu, rozpaczy. Waliła pięściami w drzewo, roniąc wielkie łzy.
Chłopak nie potrafił jej pomóc, tak jak
nie potrafił pomóc swojej siostrze, więc patrzył i czekał, aż jego rozmówczyni
wydostanie się z sieci wspomnień. Cierpiał przy tym, ponieważ jego potępiona
dusza znów musiała patrzeć na czyjąś mękę. I
po co? Żeby dowiedziała się o śmierci przyjaciółki? – rozmyślał, patrząc na
nią. Bardzo tęsknił za czasami, w których cała trójka była beztroska, w których
Inez nie była przeklęta, a Viktoria żyła.
Z ponurych rozmyślań chłopaka wyrwał
szloch dziewczyny. Widocznie otrzeźwiała jakiś czas temu, na tyle wcześnie by
zrozumieć, co to wszystko ma znaczyć. Elf, którego skóra w blasku księżyca
stała się jakby przezroczysta, wstał i podszedł do Inez. Kucnął przy niej,
kręcąc głową z niepokojem.
- Przykro mi – mruknął niezbyt
pocieszającym tonem. – Ale… Umarła nie tylko Viki.
Szlochy momentalne ustały. Inez
podniosła się na łokciach i spojrzała głęboko w oczy nieznajomego. Nie mogła
zrozumieć, co on miał jej do powiedzenia, ani dlaczego musiał to robić akurat w
momencie, w którym dowiedziała się o śmierci swojej przyjaciółki.
- Co do… - urwała w połowie zdania,
wytrzeszczając oczy na elfa, który uśmiechnął się promieniście, zachęcając Rudą
do dalszego mówienia. – Demento? T-to na p-prawdę ty?
Chłopak skinął głową, po czym spojrzał
na niebo, oceniając, ile czasu jeszcze mu zostało oraz by zrobić coś z sobą.
Nie chciał patrzeć na zrozpaczoną przyjaciółkę. Wolałby żeby to ktoś inny
powiedział jej o śmierci rodzeństwa, jednak wiedział, że to on był do tego
zmuszony. Widząc, że księżyc chyli się ku horyzontowi, postanowił przejść do
sedna sprawy.
Inez podniosła się do pozycji
siedzącej, wciąż płacząc. Nie chciało jej się wierzyć, że brat Viktorii również
zmarł. Wystarczającym ciosem była dla niej śmierć dawnej przyjaciółki, a co
dopiero jej młodszego brata, Fila.
- Czegoś ode mnie oczekujesz. Co to
takiego? – zapytała po dłużej chwili milczenia. Mężczyzna wyjął z kieszeni
spodni czarną chustę w białe wzorki i wyciągnął ją w stronę dziewczyny.
- Spal to, proszę – wyszeptał,
przysiadając obok Rudej. Dopiero z bliska dziewczyna zauważyła, że Demento jest
nienaturalnie przezroczysty! Próbując to zignorować podniosła się powoli i
odsunęła kilka kroków.
- Ignis comedentis.
Chusta momentalnie stanęła w ogniu. Już
chwilę później stała się tylko kupką popiołu. Myśląc, że to już wszystko, elfka
odwróciła się na pięcie. W połowie zatrzymał ją śmiech, wydobywający się z…
spalonej apaszki. Był to śmiech dźwięczny, pełen radości, a na pewno
dziewczęcy.
Niespokojne spojrzenie legło na smudze
dymu wydobywającej się z prochu. Jednak to nie była tylko prosta „niteczka”
lecąca ku niebu. Opar zaczął przybierać kształty elfiej twarzy, tułowia… Chwilę
później stała przed Rudą prawdziwa Viktoria i jej brat, Demento. Oboje byli
uśmiechnięci od ucha do ucha. Viki przytuliła swoją przyjaciółkę. Jej dotyk był
dziwny. W miejscu, gdzie jej skóra dotknęła, ciała Inez czuła drażniące ciepło.
- Dziękuje ci. Uwolniłaś mnie i mojego
brata. Nareszcie wolni! – krzyknęła blondynka, kręcąc się wokół własnej osi.
Elfka, nic nie rozumiejąc, spojrzała pytająco na chłopaka. Ten jedynie wzruszył
ramionami.
- Nie zauważyłaś, że jestem widmem,
prawda? – zapytał, po czym kontynuował, nie czekając na odpowiedź. – Byliśmy
duchami, mieszkającymi na ziemi, ponieważ moja siostra miała wobec ciebie dług.
To wspomnienie, które dzisiaj dostało się do twojej świadomości... Viktoria
zabrała ci wtedy apaszkę, a ty nawet tego nie zauważyłaś. Spalając tę chustę
dzisiejszego wieczoru, pozwoliłaś nam odejść. Viki spłaciła swój dług wobec
ciebie. Nieświadomie pozwoliłaś jej odejść. Musimy teraz iść. Nie martw się,
Fil żyje. Żegnaj, płomiennowłosa, idź i wypełnij przepowiednię.
Demento uśmiechnął się, złożył na
policzku Inez krótki pocałunek, a później chwycił swoją siostrę za rękę i oboje
unieśli się ku niebu, machając dziewczynie na pożegnanie. Po pewnym czasie,
kiedy oboje byli już bardzo wysoko, rozpłynęli się w powietrzu. Łzy pociekły po
twarzy Rudej, żłobiąc w kurzu na jej twarzy ślady. Była nie tyle co zszokowana,
co po prostu oniemiała z bólu
- To nie możliwe, to nie jest możliwe…
- wymamrotała, po czym rzuciła się do ucieczki. Jej trzewiki dudniły, uderzając
o drogę. W niektórych domkach wciąż paliło się światło, lecz większość spowiła
ciemność. Inez potykała się co chwilę na nierównej drodze, gdy pędziła jakby ją
goniła sama śmierć.
Zrozpaczona kobieta wpadła do gospody,
pobiegła do swoje izby i zaczęła wszystko pakować. Mały plecak zarzuciła na
plecy i spojrzała na swoją gitarę, teraz schowaną w pokrowcu. Wyciągnęła nad
nią rękę, mruknęła:
- Levitatem.
Instrument momentalnie zmalał do
wielkości kostki do gier planszowych, który schowała do tylnej kieszeni. Na
małym stoliku zostawiła trzy złote monety, jako zapłatę. Później wypadła z
budynku, kierując się ku jego tyłom.
Storm jakby czytał w jej myślach,
ponieważ czekał, gotowy do drogi. Patrzył na nią zaniepokojony. Inez wskoczyła
na niego, po czym mruknęła:
- Uciekamy stąd. Do Climbu. Szybko! – ostatnie
zdanie wykrzyknęła rozpaczliwie widząc, że starzec zajmujący się karczmą wyjrzał
przez okno. Pegaz popędził przed siebie.
Łzy wciąż ciekły po policzkach Rudej,
ginąc w jej płomiennych włosach. Kolejna ucieczka. Następna śmierć. Załamana
wykrzyknęła płaczliwym głosem:
- Mam tego dość! – Jednak jej krzyk
zginął w tętnie kopyt jej przyjaciela. – Mam już tego dość…
Jej serce waliło niczym młot, gdy
przypomniała sobie ostatnie słowa Demento. „Idź i wypełnij przepowiednię”.
Słowa niczym strzała przebiły się do jej świadomości.
„Jej oczy zabłysną białym światłem,
A duchy obdarują ją białym kosturem
By śmierci mogła towarzyszyć w długim
korowodzie”
Błagała w myślach, żeby Demento się
pomylił, a także żeby oboje trafili do lepszego miejsca, choć na co dzień Inez
nie wierzyła w coś takiego jak niebo czy piekło.
Dziewczyna odwróciła się jeszcze, chcąc
zobaczyć wioskę oddalającą się z każdą sekundą. Wyobrażała sobie poranek w
jednym z domków. Do jej oczu napłynęło jeszcze więcej łez, dlatego odrzuciła tę
myśl i odwróciła się przodem do celu ich podróży. W oddali zobaczyła wschodzące
słońce, a w jej głowie zaświtała myśl: „Jak
to możliwe, że wschód znów się pojawia, skoro świat kończy się ze śmiercią?”
- Zwolnij – wychrypiała widząc, że Storm
próbuje utrzymać takie samo tempo co przy wyjeździe. Poklepała go po karku, przytuliła
go i wdychając kojący zapach ich codzienności uspokajała się.
- Co tam się stało? – zapytał cicho
pegaz, zwalniając do lekkiego truchtu. – Słyszysz? – dodał po chwili, gdyż Inez
nie odpowiadała.
- Rozpoznali mnie – gładko skłamała
dziewczyna, nie podnosząc głowy. – Trzeba będzie się spieszyć.
Jak na znak Storm ponownie
przyspieszył, pozwalając dziewczynie na chwilę rozmyślań nad tym, co dała
Viktorii i tym, co dziewczyna przez nią straciła. Nie potrafiła odtrącić od
siebie uporczywych wspomnień. Zagryzła wargę i skupiła się na jeździe,
odrzucając temat Viki, Dementa oraz ich rodziny głęboko, w najbardziej
zakurzone miejsca w jej pamięci. Była wykończona, jednak rozejrzała się
jeszcze, chcąc znaleźć jakieś ustronne miejsce, w którym mogłaby zebrać trochę
sił do wyczarowania zasłony. Wypatrzyła niewielką polanę między drzewami, na
tyle dużą, żeby bez problemu pomieścili się tam ze Stormem. Już chciała wskazać
na to miejsce, kiedy wydarzyło się coś niespodziewanego.
Zewsząd otoczył ich Królewski Patrol,
często nazywany uciszaczami. Inez nie
wahała się ani chwili.
-
Obspeverre! – krzyknęła, czerpiąc
siłę z roślin naokoło. Czterech przeciwników legło na ziemi z cichym jękiem, a
Storm popędził przed siebie, znikając między drzewami.
Dziewczynę wykończyło to zaklęcie.
Czuła, że opłaciła to zdrowiem, gdyż na jej skórze pojawiły się czerwone
plamki. Mimo to dzielnie trzymała się pegaza i razem pędzili przed siebie.
-
Extract potentatem herba –
mruknęła jeszcze i z miejsca zaczęła korzystać z mocy roślin, która napłynęła
do niej ze wszystkich stron.
Pałac
królewski, podziemia:
Siencur otarł wierzchem dłoni pot
perlący się na jego czole i uniósł swoją tarczę jedną ręką, odbijając kawałek
kamienia, wyrwanego ze ściany korytarza. Za sobą miał tunel, a przed – wściekle
atakującego maga. Nawet przez myśl mu nie przeszła ucieczka, gdyż wystarczyło
jedno zaklęcie i wszystkie korytarze stanęłyby w ogniu, a on stałby się żywą
pochodnią.
- Chciałem tylko znaleźć dobrą drogę! –
krzyknął, broniąc się przed starcem w czarnym ubraniu. Ten jakby go nie
słyszał.
Siencura nagle ogarnął niesamowity
spokój. Elf odsunął się kawałek i wysunął skalną półkę ze ściany, by osłonić
się przed atakami. Szybka, chłodna analiza pozwoliła mu odnaleźć wyjście z
sytuacji. Bez chwili wahania wdrążył swój plan w życie. Cofnął głaz i stanął
naprzeciw swojego przeciwnika.
- Terra
specie! – krzyknął, unosząc obie dłonie skierowane palcami w dół. Podłoga
pod nogami starca zafalowała, a mędrzec stracił równowagę i uderzył o ziemię.
Siencur skrzętnie to wykorzystał i wytworzył z kamiennego podłoża kajdanki,
uniemożliwiając magowi poruszanie dłońmi. Sapnął i oparł dłonie na kolanach,
zakończywszy zaklęcie.
Jakież było jego zdziwienie, gdy ze
ściany po jego prawej wystrzeliło coś na kształt ręki, próbując uderzyć w jego
twarz!
- Ach! – krzyknął, gdy kolejne skalne
ramię uderzyło go w lewe biodro. Nagle zewsząd otoczyły go wysuwające się i
chowające, podłużne głazy. Rozpoczął dziki taniec, próbując unikać większości
uderzeń i jednocześnie szukając źródła jego problemów. Skierował swoje
spojrzenie na, jak mu się wydawało, pokonanego przeciwnika.
Zrozumiał, co się dzieje, kiedy dojrzał
jego usta rozciągnięte w uśmiechu. Mag szeptał zaklęcia!
- Torpor
oratio! – krzyknął między jednym a drugim obrocie, skutecznie uciszając
starca. Używając innego zaklęcia przywrócił ściany do pierwotnego stanu i
zbliżył się do przeciwnika.
- Przestaniesz? – zapytał, kręcąc głową
z niedowierzaniem. – Trzeba przyznać, że masz siłę jak na twój wiek.
Niespodziewanie książe również
wylądował na ziemi po nagłym uderzeniu powietrza! Sapnął zirytowany i nim
mędrzec zdążył zrobić cokolwiek, krzyknął:
- Heja*, rozejm!
Mag przekrzywił głowę i zaciekawiony
spojrzał na księcia.
- Uwolnię cię spod wpływu czarów, jeśli
pozwolisz mi stąd odejść właściwą drogą – zaproponował, unosząc się na
łokciach. Po chwili starzec kiwnął głową. Siencur niepewnie wycofał najpierw
jedno, a później i drugie zaklęcie. Podniósł się z podłogi i wyciągnął w stronę
nieznajomego pomocną dłoń, mimo że wciąż stanowił on potencjalne zagrożenie.
Wychowanie nakazało mu pomóc starszej od siebie osobie.
Mędrzec skorzystał z pomocy.
Przytrzymał księcia i przedstawił się:
- Jestem Joka, syn Farasi i Fuko,
mędrzec i wojownik, elf.
Siencurowi opadła szczęka, jednak już
po chwili odpowiedział:
- Jestem Siencur, syn Cervisy i Secura,
książe Elfiego Królestwa, elf.
Zapadła chwilowa cisza, w której oboje
przetrawiali zyskane wiadomości.
Siencur był szczerze zdziwiony, że
poznał syna jednej z najbardziej niesamowitych elfich par. Farasi była
uzdrowicielką – piekielnie dobrą
uzdrowicielką – dodał w myślach. Miała w sobie niesamowite zasoby energii,
uzbierane przez wiele lat w Wher Ghur, krasnoludzkim paśmie górskim, gdzie
znajdował się ich największy dwór – Eget Sardius. Później przyłączyła się do
wojowników elfickich, uzdrawiając co poważniej zranionych. W ten sposób poznała
Fuko – przywódcę łuczników. Był to mężczyzna postawny. Z miejsca zakochali się
w sobie i razem walczyli w imię Zachodniego Wybrzeża Pierścienia. Potomkowie
takich osób najczęściej ukrywali się, gdyż ich moce mogły być nadużyte przez
władców.
- Wybacz mi tą napaść, książe, lecz
musiałem sprawdzić, jak się sprawy mają, jeśli chodzi o twoje panowanie nad
magią i szczerze powiem, że jest lepiej niż zakładałem – powiedział
uśmiechnięty Joka, zakładając ręce za plecami.
- Ależ oczywiście, mistrzu –
odpowiedział grzecznie Siencur, kłaniając się lekko. – Miło mi słyszeć, że moja
praca nad umiejętnościami daje efekty – dodał, odwzajemniając grymas.
- Odwiedź mnie któregoś dnia, jeśli
zechcesz dowiedzieć się więcej o niektórych czarach – zaproponował starszy
mężczyzna, po czym odwrócił się i wszedł do swojego pokoju. Nim jednak zamknął
drzwi, książe zawołał:
- Jak mam do ciebie trafić?!
- Magia cię przyciągnie – padła
odpowiedź, a już po chwili drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając Siencura samego
z jego myślami.
I
kto by powiedział, że w drodze po pióro poznam kogoś takiego?
____________________________________
*Heja – potocznie „zwolnij/zaczekaj”,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz